W połowie szlaku mamy czas na niesiony przez nas lunch. Kurczak z ryżem, fasolą, bananem i ziemniakami pięknie zawinięty w liście bananowca. Po paru godzinach wspinaczki rzucamy się wprost na to świetne i pożywne danie.
Jednak po drodze bardzo mało zwierząt. Mija nas stado coati ale tak poukrywane w zaroślach, że nie dało się nawet zrobić dobrego zdjęcia. Oglądamy za to motyle
I bardzo głośne żabki
Najwięcej różnorodności jest jednak w roślinności. Tu mamy przykład drzewa, które obrasta inne drzewo jak pasożyt. Żywiciel spróchniał i się rozsypał ale pasożyt pozostał jako wydmuszka – wygląda to niesamowicie!
Jaszczurka, która zmienia kolor w zależności na jakim podłożu się znajduje. Rzeczywiście ciężko było ją wypatrzyć.
Nagle słyszymy głośne krzyki małp - kapucynek. Eduardo podniecony ucisza nas i ruszamy tropem tych krzyków. Okazuje się, że małpy wrzaskiem odstraszają pumę, która ich podeszła. Niestety ta puma jest też szybsza od nas i znika w krzakach jak tylko nas wyczuła, pozostawiła świeże ślady tylko…
Małpy za to są mocno podniecone, przegoniły pumę i teraz chcą wygonić nas. Rzucają w nas gałązkami i nawet obrywają tuż za nami większą gałąź. No cóż – to nie zoo – to las pierwotny gdzie one są gospodarzami i mają prawo sobie nas nie życzyć.
Z ciekawych obiektów po drodze oglądamy jeszcze gniazdo nietoperzy
Wspaniałe kolorowe korzenie popularnego tu gatunku drzewa
I na koniec – dzięcioła
Chcieliśmy zobaczyć bardzo leniwce w naturalnym środowisku. Eduardo trochę niepocieszony małą ilością znalezionych zwierząt zabiera nas w inne miejsce poza szklakiem El Tigre. Tam na początek małpy - wyjce i kapucynki
Dotarliśmy do pięknej zatoczki, gdzie wszędzie słychać krzyki papug.
I rzeczywiście kolorowe ary są wszędzie na drzewach
Ale też znane nam już sępniki czarne
No i w końcu wypatrujemy leniwca. Jest mocno ukryty wśród gałęzi więc zdjęcia wyszły tak sobie.
Możemy go za to dobrze pooglądać przez lunetę Eduarda.
Kończymy przygodę z parkiem Corcovado po prawie 8 godzinach trekkingu w podmokłej prawdziwej dżungli. Przyznaję, że było super – w końcu prawdziwa przyroda bez ingerencji człowieka, tutaj nie ma tej masówki co w okolicach La Fortuna.
Tak wyglądamy na dole, zaraz po zejściu - zmęczeni ale szczęśliwi.
Niesamowicie ale tuż przy naszym samochodzie jest mały sklepik, gdzie "przez przypadek" dają zimne piwo – ooo napój bogów po takiej wędrówce (ale dla kierowcy tylko cola!)
Zbieramy się w drogę powrotną. Cel na dziś to Quepos przy parku Manuel Antonio na wybrzeżu południowym. To jeszcze 5 godzin dobrej jazdy samochodem.
Po drodze oglądamy jeszcze jedną atrakcję Kostaryki – prekolumbijskie kamienne kule. Znaleziono ich mnóstwo na półwyspie Osa i w okolicach. Do dzisiaj nie wiadomo do czego służyły. Jeżeli nie wiecie o czym mówię, to przypomnijcie sobie sekwencję intro do filmu „Poszukiwacze zaginionej arki”. Tam taka właśnie kula goniła Indianę Jonesa! No i jest – wykopaliska Batamal, gdzie kilka z takich kul można zobaczyć. Odkryć ich lokalizację pomaga mi zaciekawiona banda miejscowych dzieciaków ?
A oto i owe kule.
Ostatni dzień to już będą plaże i park Manuel Antonio
Stay tuned…Ostatnie dwie noce spędzamy w Quepos bardzo blisko plaży i wejścia do parku Manuel Antonio dzięki AirBnB. Ma to już być tylko relaks. I następnego dnia od rana wychodzi pełne słońce, idziemy więc na piękną plażę Espadilla Beach:
Pura Vida pełną gębą ?
Od rana jest odpływ więc wielka połać plaży jest dostępna do woli, do popołudnia woda to wszystko przykryje aż do linii drzew.
Park Manuel Antonio jest na wyciągniecie ręki. Nie mamy w planach już skorzystania z oficjalnych ścieżek i płacenia za bilet. Da się obejrzeć sporą część parku po prostu spacerując plażą
Na drzewach sporo małp kapucynek i wylegujących się iguan
Zapragnąłem jeszcze po raz ostatni zapolować z aparatem na żabki i inne nocne owady. Okazuje się, że sam park Manuel Antonio jest nieczynny nocą. Ale dowiedziałem się, że w okolicy jest sporo tak zwanych prywatnych parków przytulonych do Manuel Antonio, gdzie specjalnie organizuje się nocne zwiedzanie z przewodnikiem. No cóż, w pełni świadomy, że idę do kawałka dżungli zasadzonej ręką człowieka, decyduję się na taką prawie trzygodzinną wycieczkę po zmroku. I rzeczywiście – nasz przewodnik i jednocześnie właściciel kawałka dżungli z pasją opowiada, jak kilkanaście lat temu kupił teren i wszystko sam sadził a potem ściągał faunę i florę. No dla nas taka dżungla zasadzona przez człowieka jest nie do odróżnienia (zwłaszcza nocą) więc wyposażeni w latarki, gumowce i aparat idziemy na „łowy”
Po kolei – kolekcja tropikalnych żabek z chwytnicą kolorową na czele (widziałem ich chyba z tuzin)
Dzięki, ciekawie się zapowiada i mega fotki. Aż chciałabym zapytać, czym Ci się udały takie fajne ujęcia ? Easy country, kilka dni temu wróciłam i będę śledzić.
Sudoku napisał:@hiszpan A przez ten "most kolejowy" to musieliście przejechać autem?Obok był ledwo dyszący mostek drogowy, tak nas nawigacja poprowadziła, przejechaliśmy z duszą na ramieniu. Północna Kostaryka czyli wybrzeże karaibskie ma baardzo słabe drogi, mnóstwo dziur i fatalną nawierzchnię. Za to przez południe prowadzi Trans-americana i tam jedzie się świetnie, można nawet rozwinąć zawrotne prędkości rzędu 90km/h
;)
Z punktu widzenia avgeeka do Tortuguero fajniej jest w jedną stronę dolecieć - nie wiem, jak to teraz wygląda, ale 10 lat temu leciało się malutkim samolotem z fantastycznymi widokami podczas lądowania na okoliczne rozlewiska. Cały obszar się jak widzę mocno rozwinął turystycznie przez ten czas więc być może opcji jest więcej. Kiedyś samolot ze stolicy latał tylko dwa razy w tygodniu, loty były obsługiwane przez nieistniejące już z resztą linie Nature Air.
marcino123 napisał:Czekam na Park Corcovado i Bahia Drake, które były hitem mojego wyjazdu
:)Ciężko znaleźć (oprócz cen
;) ) minusy Kostaryki.Nie chcę się tutaj autorowi za bardzo wcinać w relację, ale uważam trochę inaczej. Kostaryka ma mnóstwo minusów, a największy z nich to przedstawianie swoich największych walorów w takiej formie, jak to się dzieje w najbardziej turystycznych okolicach kraju - ktoś 25 lat temu zasiał mały fragment lasu pomiędzy polami, sprowadziły się tam zwierzęta (lub ktoś je sprowadził, jak głoszą zarzuty względem niektórych miejsc), które nie mają za bardzo jak odejść, bo przecież dookoła brak innych lasów - i cyk, 20 dolarów za wstęp, a jeszcze wciśniemy Ci przewodnika. Chciałeś leniwca? Masz leniwca. Co za różnica, że ma tam niewiele więcej swobody niż w zoo. Amerykanie zadowoleni, można wrzucić fotkę na Instagrama, zaraz obok tej w żółtej kurtce na tle zamglonego lasu deszczowego i pojechać na plażę. Chcesz zobaczyć jak ratujemy sympatyczne zwierzątka? Dawaj 30 dolarów, obejrzysz sobie wegetującego leniwca w klatce wielkości tej dla chomika i jeszcze Ci wciśniemy, że jest tam szczęśliwy, a opłata z Twojego biletu idzie na jego szczęście. Długo by tak można pisać.Ale są tam na szczęście miejsca, gdzie dotarcie wymaga więcej czasu i organizacji, a przez to nie wygląda to tak, jak napisałem wyżej. Takimi właśnie miejscami są Corcovado czy Tortuguero. Na szczęście są też osoby takie jak Wy, które rozumieją, że warto tam dotrzeć, bo to inny rodzaj doświadczenia, niż natrzaskanie zdjęć tych samych zwierząt na krótkiej płatnej ścieżce w okolicach La Fortuny. I w kontekście tych kilku miejsc, które jeszcze tam się ostały, zgodzę się, że pewnie rzeczywiście nie mają minusów
;)
@Nvjc: niestety efekt globalizacji turystyki i idącego za nim pieniądza; choćby przykład Tortuguero, które - jak widać z relacji - stało się już bardzo mocno turystyczne i pewnie co za tym idzie też skomercjalizowane, jak wspomniał @marcino123 samoloty latają już 2 razy dziennie a nie w tygodniu itp. Te ponad 10 lat temu, chociaż oczywiście już wtedy była tam turystyka, wyglądało to znacznie spokojniej ; do tego stopnia że człowiek po wylądowaniu tam czuł się jak na przysłowiowym końcu świata. Infrastruktury prawie w ogóle nie było, parę skromnych homestayów, może jakieś dwie, trzy babcie we wiosce prowadziły jakąś gar kuchnię z daniem dnia, żeby było co zjeść i w zasadzie tyle.
Bardzo dobrze i ciekawie napisana relacja. W marcu planuję 2 tygodnie w Kostaryce. Czy możesz podać nazwę hostelu w którym zatrzymaliście się w Puerto Viejo?
@hiszpan ciekawa relacja.Powiedz proszę- jak ilość komaròw w porze deszczowej?- jak oceniasz łatwość zwiedzania/ ilość przebytych km ( myślimy nad wyjazdem x 2 letnim dzieckiem)- jakie całościowe koszty na miejscu bez biletòw lotniczych?Dzięki
@dudu - Komarów prawie wcale nie ma w ciągu dnia więc spoko. Jak idziesz na nocne zwiedzanie dżungli to są ale wtedy muga+długi rękaw- Poruszanie się po Kostaryce jest mega proste, nie ma szalonych kierowców i jeździ się raczej wolno = co oznacza długi czas w samochodzie nawet na krótszy dystans. Jeżeli młody wytrzyma to spoko- No to zależy od ceny hoteli jakie znajdziesz. Da się naprawdę tanio za niższy standard. Ja prawie zawsze szukałem ze śniadaniem lub w przypadku AirBnB z kuchnią. Najwyższy koszt to wstęp do parków o czym pisałem w relacji. Ceny w knajpach też spoko - poniżej "warszawskich"
@markar - nie mam pojęcia bo nie wymieniałem walut w Kostaryce. Prawie wszędzie działa płacenie USD lub kartą, Revolut się świetnie spisał. Dolary przywiozłem sobie z Polski.IMHO nie ma takiej potrzeby w Kostaryce zdobywać lokalne colony - no chyba, że dla ich walorów wizualnych bo są śliczne i kolorowe banknoty. Wszyscy i wszędzie przyjmują płatności w USD.
W połowie szlaku mamy czas na niesiony przez nas lunch. Kurczak z ryżem, fasolą, bananem i ziemniakami pięknie zawinięty w liście bananowca. Po paru godzinach wspinaczki rzucamy się wprost na to świetne i pożywne danie.
Jednak po drodze bardzo mało zwierząt. Mija nas stado coati ale tak poukrywane w zaroślach, że nie dało się nawet zrobić dobrego zdjęcia.
Oglądamy za to motyle
I bardzo głośne żabki
Najwięcej różnorodności jest jednak w roślinności. Tu mamy przykład drzewa, które obrasta inne drzewo jak pasożyt. Żywiciel spróchniał i się rozsypał ale pasożyt pozostał jako wydmuszka – wygląda to niesamowicie!
Jaszczurka, która zmienia kolor w zależności na jakim podłożu się znajduje. Rzeczywiście ciężko było ją wypatrzyć.
Nagle słyszymy głośne krzyki małp - kapucynek. Eduardo podniecony ucisza nas i ruszamy tropem tych krzyków. Okazuje się, że małpy wrzaskiem odstraszają pumę, która ich podeszła. Niestety ta puma jest też szybsza od nas i znika w krzakach jak tylko nas wyczuła, pozostawiła świeże ślady tylko…
Małpy za to są mocno podniecone, przegoniły pumę i teraz chcą wygonić nas. Rzucają w nas gałązkami i nawet obrywają tuż za nami większą gałąź. No cóż – to nie zoo – to las pierwotny gdzie one są gospodarzami i mają prawo sobie nas nie życzyć.
Z ciekawych obiektów po drodze oglądamy jeszcze gniazdo nietoperzy
Wspaniałe kolorowe korzenie popularnego tu gatunku drzewa
I na koniec – dzięcioła
Chcieliśmy zobaczyć bardzo leniwce w naturalnym środowisku. Eduardo trochę niepocieszony małą ilością znalezionych zwierząt zabiera nas w inne miejsce poza szklakiem El Tigre. Tam na początek małpy - wyjce i kapucynki
Dotarliśmy do pięknej zatoczki, gdzie wszędzie słychać krzyki papug.
I rzeczywiście kolorowe ary są wszędzie na drzewach
Ale też znane nam już sępniki czarne
No i w końcu wypatrujemy leniwca. Jest mocno ukryty wśród gałęzi więc zdjęcia wyszły tak sobie.
Możemy go za to dobrze pooglądać przez lunetę Eduarda.
Kończymy przygodę z parkiem Corcovado po prawie 8 godzinach trekkingu w podmokłej prawdziwej dżungli. Przyznaję, że było super – w końcu prawdziwa przyroda bez ingerencji człowieka, tutaj nie ma tej masówki co w okolicach La Fortuna.
Tak wyglądamy na dole, zaraz po zejściu - zmęczeni ale szczęśliwi.
Niesamowicie ale tuż przy naszym samochodzie jest mały sklepik, gdzie "przez przypadek" dają zimne piwo – ooo napój bogów po takiej wędrówce (ale dla kierowcy tylko cola!)
Zbieramy się w drogę powrotną. Cel na dziś to Quepos przy parku Manuel Antonio na wybrzeżu południowym. To jeszcze 5 godzin dobrej jazdy samochodem.
Po drodze oglądamy jeszcze jedną atrakcję Kostaryki – prekolumbijskie kamienne kule. Znaleziono ich mnóstwo na półwyspie Osa i w okolicach. Do dzisiaj nie wiadomo do czego służyły. Jeżeli nie wiecie o czym mówię, to przypomnijcie sobie sekwencję intro do filmu „Poszukiwacze zaginionej arki”. Tam taka właśnie kula goniła Indianę Jonesa!
No i jest – wykopaliska Batamal, gdzie kilka z takich kul można zobaczyć. Odkryć ich lokalizację pomaga mi zaciekawiona banda miejscowych dzieciaków ?
A oto i owe kule.
Ostatni dzień to już będą plaże i park Manuel Antonio
Stay tuned…Ostatnie dwie noce spędzamy w Quepos bardzo blisko plaży i wejścia do parku Manuel Antonio dzięki AirBnB. Ma to już być tylko relaks. I następnego dnia od rana wychodzi pełne słońce, idziemy więc na piękną plażę Espadilla Beach:
Pura Vida pełną gębą ?
Od rana jest odpływ więc wielka połać plaży jest dostępna do woli, do popołudnia woda to wszystko przykryje aż do linii drzew.
Park Manuel Antonio jest na wyciągniecie ręki. Nie mamy w planach już skorzystania z oficjalnych ścieżek i płacenia za bilet. Da się obejrzeć sporą część parku po prostu spacerując plażą
Na drzewach sporo małp kapucynek i wylegujących się iguan
Zapragnąłem jeszcze po raz ostatni zapolować z aparatem na żabki i inne nocne owady. Okazuje się, że sam park Manuel Antonio jest nieczynny nocą. Ale dowiedziałem się, że w okolicy jest sporo tak zwanych prywatnych parków przytulonych do Manuel Antonio, gdzie specjalnie organizuje się nocne zwiedzanie z przewodnikiem.
No cóż, w pełni świadomy, że idę do kawałka dżungli zasadzonej ręką człowieka, decyduję się na taką prawie trzygodzinną wycieczkę po zmroku.
I rzeczywiście – nasz przewodnik i jednocześnie właściciel kawałka dżungli z pasją opowiada, jak kilkanaście lat temu kupił teren i wszystko sam sadził a potem ściągał faunę i florę.
No dla nas taka dżungla zasadzona przez człowieka jest nie do odróżnienia (zwłaszcza nocą) więc wyposażeni w latarki, gumowce i aparat idziemy na „łowy”
Po kolei – kolekcja tropikalnych żabek z chwytnicą kolorową na czele (widziałem ich chyba z tuzin)