W sumie to raczej bardzo spokojny spacer bez dużego wysiłku, nie ma żadnego stopnia trudności, trochę podejść niezbyt stromych
Zwierząt i ptaków ani na lekarstwo, jest za to sporo owadów
W centralnej części parku znajduje się most wiszący
Po atrakcjach Misticopark już nie robi na nas takiego wrażenia. Generalnie bardzo ładne i klimatyczne miejsce. Szkoda, że udało się nam wypatrzeć kwezalów herbowych, kolorowych ptaków żyjących tylko w tym miejscu.
Wracamy do Santa Elena i idziemy za poradą Pani z hostelu do miejscowej knajpy na lokalne danie – casado. Występuje w wielu wariantach ale podstawowo składa się mięsa (kurczak, ryba itp.), ryżu z czerwoną fasolą, sałatki oraz smażonego banana. No po prostu pycha!
Wieczorem szwendamy się po malutkiej Santa Elena, już nie ma tu masowych turystów, większość to miejscowi lub backpackersi.
Kończymy dzień na degustacji lokalnego napitku guaro, pędzonego z trzciny cukrowej, w jednej z licznie otwartych knajpek.
I koncertu miejscowego barda śpiewającego nam do drinków latynoskie przeboje
Kolejny dzień to wielkie wyzwanie – mamy do przejechania prawie 370 kilometrów na szczęście głównie trasą Trans-americana w kierunku półwyspu Osa i Parku Corcovado. Lecz na początek jeszcze trochę górskich widoczków dookoła Monteverde – akurat rano mamy dobre słońce:
Zaglądamy lokalesom do zagrody
:)
Normalnie warunki drogowe umożliwiają jazdę z prędkością nieprzekraczającą 50km/h. Ale jak wjeżdżamy na Trans-americanę to robi się tak jakby luksusowo. Ograniczenie jest już do 80km/h a miejscami da się jechać nawet oszałamiające 90!!! ? To taka rzeczywistość drogowa tej części świata. Cały dzień w drodze oznacza prawie 7 godzin w samochodzie. Ale dajemy radę robiąc kilka postojów. Po drodze mamy jeszcze jedną atrakcję – Crocodile Bridge nad rzeką Tarcoles. Przed mostem jest spokojnie miejsce do zatrzymania samochodu.
Dalej idziemy na most piechotą a tam – krokodyle oczywiście
Są też ładne ptaszki.
Dojeżdżamy do wybrzeża Pacyfiku, wyszło piękne słońce więc nasze dziewczyny zażyczyły sobie przerwy plażowej na opalanie. Ależ proszę bardzo!
Fale trochę wysokie więc strach wchodzić do Pacyfiku, woda za to bardzo ciepła.
Finalnie dojeżdżamy na nasz nocleg wieczorem, już na półwyspie Osa tuż przez Parkiem Corcovado. Znów bardzo tanie AirBnB i taka chatka w środku dżungli tylko do naszej dyspozycji
Dżungla w nocy jest niesamowicie głośna, chatka nie ma szyb tylko moskitiery więc hałasy długo nie dają nam zasnąć, trzeba się przyzwyczaić i nie bać! Następnego dnia – prawdziwy las deszczowy w Parku Corcovado!
c.d.n.Według National Geographic, Park Narodowy Corcovado to najbardziej zróżnicowane pod względem fauny i flory miejsce na ziemi. W parku znajduje się też największy pierwotny las deszczowy na północ od Amazonii. Wygląda nam na miejsce nietknięte działalnością człowieka co tym bardziej podsyca nasze apetyty. Jednak na początek czeka mnie zimny prysznic planowania. Bardzo chciałem abyśmy dostali się do Bahia Drake, tam zanocowali i zrobili wycieczkę po parku. Dotarcie tam pod koniec pory deszczowej bardzo przypomina wyprawę do Parku Tortuguero. Trzeba dojechać samochodem do miejscowości Sierpe, zostawić samochód na parkingu i przesiąść się w znany już nam tramwaj wodny. Jest jednak jedno „ale”. Pierwszy odcinek płynie się co prawda rzeką lecz końcówka to już otwarte morze. Wiem, króciutko na morzu ale nasze Panie zastrajkowały… - nie będzie łódki na otwartym morzu i "strasznych" fal. No i masz babo placek! Obiecałem wszystkim „easy Kostaryka” więc się nie kłócę.
Realizujemy plan B – dojazd do Dos Brazos i zaatakowanie szlaku El Tigre, który nie jest łatwym spacerkiem po utwardzanych dróżkach tylko całodzienną wyprawą z przewodnikiem w pierwotną dziką dżunglę. Umawiam się na start o 6 rano i musimy dostać na czas do Dos Brazos, na szczęście nasz nocleg jest tylko 20 minut drogi od bramy parku. Tak wygląda koniec cywilizacji, gdzie zostawiamy samochód i czeka na nas Eduardo, nasz przewodnik.
Ten trekking wcale nie jest tani – wychodzi razem z biletem do Parku Corcovado 68usd od osoby. Dodatkowo dokupujemy zestaw lunchowy po 8usd (opcjonalny) – niestety musimy taskać go w plecakach. Zalecane jest wzięcie też 2 litrów wody do picia na osobę, kurtę przeciwdeszczową i płyn na komary – o dobrych trekkingowych butach nie wspomnę. Eduardo zabiera ze sobą maczetę i wielką lunetę na statywie do oglądania zwierząt. Jest przewodnikiem od niedawna, wcześniej parał się różnymi zajęciami a z ciekawszych epizodów był poszukiwaczem złota, które występuje w rzekach parku Corcovado pod postacią samorodków. Jak sam przyznaje – nie wzbogacił się na tej robocie. Samozwańczy poszukiwacze złota są ciągle nieoficjalną plagą parku. Wchodzimy do dżungli – Eduardo zapowiada trochę wspinaczki – przewyższenie rzędu 350 metrów i około 10 kilometrów szlaku. Przyznaję, że nasze dziewczyny znoszą te informacje bardzo dzielnie ? – mówiłem im przecież, że łódką na plaże Bahia Drake będzie wygodniej ?
Od razu spotykamy stado tukanów z wielkimi żółtymi dziobami jak z okładki przewodnika, niestety tym razem żadne zdjęcie nie wyszło mi ostre. Początek to lekka wspinaczka po podłożu usianym liśćmi
Ale zaraz potem zaczyna się mokra glina i nasz trekking nabiera większej trudności. Eduardo ratuje nas gdzie się da wycinając przejścia przez dżunglę maczetą aby ominąć większe grzęzawiska.
Dodatkową trudność stanowi kolczasta roślinność, której w większości nie można się złapać przy stromych podejściach i zejściach. Niektóre rośliny po prostu kłują lub parzą, inne mają ostre kolce a jeszcze inne Eduardo każe nam obchodzić z daleka.
Błotko jest okrutne a barwy niektórych pnączy przypominają kolor marchewki
Pomijając stopień trudności to jest to naprawdę wspaniały trekking przez pierwotny las deszczowy mało tknięty ręką człowieka. Eduardo opowiada nam dużo o roślinach i owadach, które spotykamy na drodze. Tu na przykład drzewo rodzi coś w rodzaju terpentyny
A to gniazdo leśnych pszczół. Lepiej ich nie drażnić, bo chociaż nie posiadają żądeł to wkurzone atakują włosy delikwenta który je zeźli.
Z jednego z punktów widokowych piękny landszafcik na dżunglę i zatokę.
Dzięki, ciekawie się zapowiada i mega fotki. Aż chciałabym zapytać, czym Ci się udały takie fajne ujęcia ? Easy country, kilka dni temu wróciłam i będę śledzić.
Sudoku napisał:@hiszpan A przez ten "most kolejowy" to musieliście przejechać autem?Obok był ledwo dyszący mostek drogowy, tak nas nawigacja poprowadziła, przejechaliśmy z duszą na ramieniu. Północna Kostaryka czyli wybrzeże karaibskie ma baardzo słabe drogi, mnóstwo dziur i fatalną nawierzchnię. Za to przez południe prowadzi Trans-americana i tam jedzie się świetnie, można nawet rozwinąć zawrotne prędkości rzędu 90km/h
;)
Z punktu widzenia avgeeka do Tortuguero fajniej jest w jedną stronę dolecieć - nie wiem, jak to teraz wygląda, ale 10 lat temu leciało się malutkim samolotem z fantastycznymi widokami podczas lądowania na okoliczne rozlewiska. Cały obszar się jak widzę mocno rozwinął turystycznie przez ten czas więc być może opcji jest więcej. Kiedyś samolot ze stolicy latał tylko dwa razy w tygodniu, loty były obsługiwane przez nieistniejące już z resztą linie Nature Air.
marcino123 napisał:Czekam na Park Corcovado i Bahia Drake, które były hitem mojego wyjazdu
:)Ciężko znaleźć (oprócz cen
;) ) minusy Kostaryki.Nie chcę się tutaj autorowi za bardzo wcinać w relację, ale uważam trochę inaczej. Kostaryka ma mnóstwo minusów, a największy z nich to przedstawianie swoich największych walorów w takiej formie, jak to się dzieje w najbardziej turystycznych okolicach kraju - ktoś 25 lat temu zasiał mały fragment lasu pomiędzy polami, sprowadziły się tam zwierzęta (lub ktoś je sprowadził, jak głoszą zarzuty względem niektórych miejsc), które nie mają za bardzo jak odejść, bo przecież dookoła brak innych lasów - i cyk, 20 dolarów za wstęp, a jeszcze wciśniemy Ci przewodnika. Chciałeś leniwca? Masz leniwca. Co za różnica, że ma tam niewiele więcej swobody niż w zoo. Amerykanie zadowoleni, można wrzucić fotkę na Instagrama, zaraz obok tej w żółtej kurtce na tle zamglonego lasu deszczowego i pojechać na plażę. Chcesz zobaczyć jak ratujemy sympatyczne zwierzątka? Dawaj 30 dolarów, obejrzysz sobie wegetującego leniwca w klatce wielkości tej dla chomika i jeszcze Ci wciśniemy, że jest tam szczęśliwy, a opłata z Twojego biletu idzie na jego szczęście. Długo by tak można pisać.Ale są tam na szczęście miejsca, gdzie dotarcie wymaga więcej czasu i organizacji, a przez to nie wygląda to tak, jak napisałem wyżej. Takimi właśnie miejscami są Corcovado czy Tortuguero. Na szczęście są też osoby takie jak Wy, które rozumieją, że warto tam dotrzeć, bo to inny rodzaj doświadczenia, niż natrzaskanie zdjęć tych samych zwierząt na krótkiej płatnej ścieżce w okolicach La Fortuny. I w kontekście tych kilku miejsc, które jeszcze tam się ostały, zgodzę się, że pewnie rzeczywiście nie mają minusów
;)
@Nvjc: niestety efekt globalizacji turystyki i idącego za nim pieniądza; choćby przykład Tortuguero, które - jak widać z relacji - stało się już bardzo mocno turystyczne i pewnie co za tym idzie też skomercjalizowane, jak wspomniał @marcino123 samoloty latają już 2 razy dziennie a nie w tygodniu itp. Te ponad 10 lat temu, chociaż oczywiście już wtedy była tam turystyka, wyglądało to znacznie spokojniej ; do tego stopnia że człowiek po wylądowaniu tam czuł się jak na przysłowiowym końcu świata. Infrastruktury prawie w ogóle nie było, parę skromnych homestayów, może jakieś dwie, trzy babcie we wiosce prowadziły jakąś gar kuchnię z daniem dnia, żeby było co zjeść i w zasadzie tyle.
Bardzo dobrze i ciekawie napisana relacja. W marcu planuję 2 tygodnie w Kostaryce. Czy możesz podać nazwę hostelu w którym zatrzymaliście się w Puerto Viejo?
@hiszpan ciekawa relacja.Powiedz proszę- jak ilość komaròw w porze deszczowej?- jak oceniasz łatwość zwiedzania/ ilość przebytych km ( myślimy nad wyjazdem x 2 letnim dzieckiem)- jakie całościowe koszty na miejscu bez biletòw lotniczych?Dzięki
@dudu - Komarów prawie wcale nie ma w ciągu dnia więc spoko. Jak idziesz na nocne zwiedzanie dżungli to są ale wtedy muga+długi rękaw- Poruszanie się po Kostaryce jest mega proste, nie ma szalonych kierowców i jeździ się raczej wolno = co oznacza długi czas w samochodzie nawet na krótszy dystans. Jeżeli młody wytrzyma to spoko- No to zależy od ceny hoteli jakie znajdziesz. Da się naprawdę tanio za niższy standard. Ja prawie zawsze szukałem ze śniadaniem lub w przypadku AirBnB z kuchnią. Najwyższy koszt to wstęp do parków o czym pisałem w relacji. Ceny w knajpach też spoko - poniżej "warszawskich"
@markar - nie mam pojęcia bo nie wymieniałem walut w Kostaryce. Prawie wszędzie działa płacenie USD lub kartą, Revolut się świetnie spisał. Dolary przywiozłem sobie z Polski.IMHO nie ma takiej potrzeby w Kostaryce zdobywać lokalne colony - no chyba, że dla ich walorów wizualnych bo są śliczne i kolorowe banknoty. Wszyscy i wszędzie przyjmują płatności w USD.
No ta roślinność jest niesamowita
W sumie to raczej bardzo spokojny spacer bez dużego wysiłku, nie ma żadnego stopnia trudności, trochę podejść niezbyt stromych
Zwierząt i ptaków ani na lekarstwo, jest za to sporo owadów
W centralnej części parku znajduje się most wiszący
Po atrakcjach Misticopark już nie robi na nas takiego wrażenia. Generalnie bardzo ładne i klimatyczne miejsce. Szkoda, że udało się nam wypatrzeć kwezalów herbowych, kolorowych ptaków żyjących tylko w tym miejscu.
Wracamy do Santa Elena i idziemy za poradą Pani z hostelu do miejscowej knajpy na lokalne danie – casado. Występuje w wielu wariantach ale podstawowo składa się mięsa (kurczak, ryba itp.), ryżu z czerwoną fasolą, sałatki oraz smażonego banana. No po prostu pycha!
Wieczorem szwendamy się po malutkiej Santa Elena, już nie ma tu masowych turystów, większość to miejscowi lub backpackersi.
Kończymy dzień na degustacji lokalnego napitku guaro, pędzonego z trzciny cukrowej, w jednej z licznie otwartych knajpek.
I koncertu miejscowego barda śpiewającego nam do drinków latynoskie przeboje
Kolejny dzień to wielkie wyzwanie – mamy do przejechania prawie 370 kilometrów na szczęście głównie trasą Trans-americana w kierunku półwyspu Osa i Parku Corcovado. Lecz na początek jeszcze trochę górskich widoczków dookoła Monteverde – akurat rano mamy dobre słońce:
Zaglądamy lokalesom do zagrody :)
Normalnie warunki drogowe umożliwiają jazdę z prędkością nieprzekraczającą 50km/h. Ale jak wjeżdżamy na Trans-americanę to robi się tak jakby luksusowo. Ograniczenie jest już do 80km/h a miejscami da się jechać nawet oszałamiające 90!!! ? To taka rzeczywistość drogowa tej części świata. Cały dzień w drodze oznacza prawie 7 godzin w samochodzie. Ale dajemy radę robiąc kilka postojów.
Po drodze mamy jeszcze jedną atrakcję – Crocodile Bridge nad rzeką Tarcoles. Przed mostem jest spokojnie miejsce do zatrzymania samochodu.
Dalej idziemy na most piechotą a tam – krokodyle oczywiście
Są też ładne ptaszki.
Dojeżdżamy do wybrzeża Pacyfiku, wyszło piękne słońce więc nasze dziewczyny zażyczyły sobie przerwy plażowej na opalanie. Ależ proszę bardzo!
Fale trochę wysokie więc strach wchodzić do Pacyfiku, woda za to bardzo ciepła.
Finalnie dojeżdżamy na nasz nocleg wieczorem, już na półwyspie Osa tuż przez Parkiem Corcovado. Znów bardzo tanie AirBnB i taka chatka w środku dżungli tylko do naszej dyspozycji
Dżungla w nocy jest niesamowicie głośna, chatka nie ma szyb tylko moskitiery więc hałasy długo nie dają nam zasnąć, trzeba się przyzwyczaić i nie bać!
Następnego dnia – prawdziwy las deszczowy w Parku Corcovado!
c.d.n.Według National Geographic, Park Narodowy Corcovado to najbardziej zróżnicowane pod względem fauny i flory miejsce na ziemi. W parku znajduje się też największy pierwotny las deszczowy na północ od Amazonii. Wygląda nam na miejsce nietknięte działalnością człowieka co tym bardziej podsyca nasze apetyty.
Jednak na początek czeka mnie zimny prysznic planowania. Bardzo chciałem abyśmy dostali się do Bahia Drake, tam zanocowali i zrobili wycieczkę po parku. Dotarcie tam pod koniec pory deszczowej bardzo przypomina wyprawę do Parku Tortuguero. Trzeba dojechać samochodem do miejscowości Sierpe, zostawić samochód na parkingu i przesiąść się w znany już nam tramwaj wodny. Jest jednak jedno „ale”. Pierwszy odcinek płynie się co prawda rzeką lecz końcówka to już otwarte morze. Wiem, króciutko na morzu ale nasze Panie zastrajkowały… - nie będzie łódki na otwartym morzu i "strasznych" fal. No i masz babo placek! Obiecałem wszystkim „easy Kostaryka” więc się nie kłócę.
Realizujemy plan B – dojazd do Dos Brazos i zaatakowanie szlaku El Tigre, który nie jest łatwym spacerkiem po utwardzanych dróżkach tylko całodzienną wyprawą z przewodnikiem w pierwotną dziką dżunglę.
Umawiam się na start o 6 rano i musimy dostać na czas do Dos Brazos, na szczęście nasz nocleg jest tylko 20 minut drogi od bramy parku.
Tak wygląda koniec cywilizacji, gdzie zostawiamy samochód i czeka na nas Eduardo, nasz przewodnik.
Ten trekking wcale nie jest tani – wychodzi razem z biletem do Parku Corcovado 68usd od osoby. Dodatkowo dokupujemy zestaw lunchowy po 8usd (opcjonalny) – niestety musimy taskać go w plecakach. Zalecane jest wzięcie też 2 litrów wody do picia na osobę, kurtę przeciwdeszczową i płyn na komary – o dobrych trekkingowych butach nie wspomnę.
Eduardo zabiera ze sobą maczetę i wielką lunetę na statywie do oglądania zwierząt. Jest przewodnikiem od niedawna, wcześniej parał się różnymi zajęciami a z ciekawszych epizodów był poszukiwaczem złota, które występuje w rzekach parku Corcovado pod postacią samorodków. Jak sam przyznaje – nie wzbogacił się na tej robocie. Samozwańczy poszukiwacze złota są ciągle nieoficjalną plagą parku.
Wchodzimy do dżungli – Eduardo zapowiada trochę wspinaczki – przewyższenie rzędu 350 metrów i około 10 kilometrów szlaku. Przyznaję, że nasze dziewczyny znoszą te informacje bardzo dzielnie ? – mówiłem im przecież, że łódką na plaże Bahia Drake będzie wygodniej ?
Od razu spotykamy stado tukanów z wielkimi żółtymi dziobami jak z okładki przewodnika, niestety tym razem żadne zdjęcie nie wyszło mi ostre.
Początek to lekka wspinaczka po podłożu usianym liśćmi
Ale zaraz potem zaczyna się mokra glina i nasz trekking nabiera większej trudności. Eduardo ratuje nas gdzie się da wycinając przejścia przez dżunglę maczetą aby ominąć większe grzęzawiska.
Dodatkową trudność stanowi kolczasta roślinność, której w większości nie można się złapać przy stromych podejściach i zejściach. Niektóre rośliny po prostu kłują lub parzą, inne mają ostre kolce a jeszcze inne Eduardo każe nam obchodzić z daleka.
Błotko jest okrutne a barwy niektórych pnączy przypominają kolor marchewki
Pomijając stopień trudności to jest to naprawdę wspaniały trekking przez pierwotny las deszczowy mało tknięty ręką człowieka. Eduardo opowiada nam dużo o roślinach i owadach, które spotykamy na drodze. Tu na przykład drzewo rodzi coś w rodzaju terpentyny
A to gniazdo leśnych pszczół. Lepiej ich nie drażnić, bo chociaż nie posiadają żądeł to wkurzone atakują włosy delikwenta który je zeźli.
Z jednego z punktów widokowych piękny landszafcik na dżunglę i zatokę.