Potem droga prowadzi do Payogasta, a tam wjeżdżam na słynną Ruta 40 (https://es.m.wikipedia.org/wiki/Ruta_Na ... (Argentina) ), która akurat na tym odcinku (aż do Cachi) jest asfaltowa. Jadąc przed siebie podziwiam górujący nad okolicą, ośnieżony szczyt Cumbre Libertadorde Cachi (6380 m.n.p.m.).
Gdy docieram do Cachi omijam jego centrum (znaczy, plac i otaczających go kilka ulic na krzyż), bo nocleg mam kilka kilometrów za wsią. Z opisów i zdjęć wiem, że główną zaletą Cabaña Abra del Monte (bo tak zwie się owo miejsce) jest widok, ale rzeczywistość znowu przewyższa oczekiwania. To jeden z tych przypadków, gdy sformułowanie "widok za milion dolarów" jest jak najbardziej zasłużone.
Domek ten zarezerwowałem przez Booking, za 81 USD za 2 noce. No i tu objawia się piękno płacenia w pesos uzyskanych na skutek transakcji dokonywanych z arbolitos.
Kwota podana przez Booking wynika z oficjalnego kursu peso. W ARS właściciel pobiera ode mnie jednak 12.500, a to wg kursu blue tylko ok. 45 USD. Taka właśnie jest przepaść między tutejszymi kosztami, jeśli pokrywamy je kartą, albo gotówką wymienioną wg oficjalnego kursu, a kosztami wg kursu blue.
Jeszcze a propos właściciela, to serdecznie go polecam i proponuję rezerwować u niego bezpośrednio. Nie wiem, czy da lepszą cenę, ale jest ona i tak bardzo niska, a za swoje podejście do klienta zasługuje na to, by nie płacić haraczu Bookingowi.
Oto jego dane WhatsApp:
Marcos Fernandez,
+5493875506642.
Po rozgoszczeniu się w cabanie zjeżdżam do Cachi (jakieś 6-7 minut jazdy, niestety, gruntową drogą). Wieś jest spokojna, czysta, zadbana. Niestety, niemal wszystko jest o tej porze pozamykane, a chciałbym kupić jakieś produkty na dwa śniadania, a i jakiś obiad teraz by się przydał. Okazuje się, że muszę poczekać aż do ok. 20:00
:( W oczekiwaniu na ten czas odwiedzam nawet miejscowy cmentarz, z którego roztacza się ładny widok na Cachi.
Najpierw poluję na wysoko oceniany lokal Mi Favorita, ale jego brama jest ciągle zamknięta (w końcu domyślam się, że w poniedziałek w ogóle nie pracują). Ostatecznie trafiam do Don Rogelio, gdzie u (ponownie) hipsterskiego właściciela zamawiam dużą pizzę, której nazwy nie pomnę (jak zostanie, odgrzeję jutro na patelni) za coś ok. 1800 ARS. Nie mam już ochoty spędzać tu więcej czasu, więc biorę ją w całości na wynos.
Jeszcze zanim złożyłem zamówienie, zamieniam kilka zdań że Szwajcarem, który własną terenówką przetransportowaną do Montevideo jedzie z Ameryki Południowej aż do USA. Później spotykam na trasie jeszcze dwa podobne przypadki, tyle że z Niemiec i z bardziej wypasionymi pojazdami.
Na koniec dnia czeka mnie spore rozczarowanie. Domek Marcosa wynająłem z nadzieją na możliwość obserwowania pięknego nocnego nieba. Widok po zmroku jest co prawda wspaniały, z ogromną ilością gwiazd, ale to jednak nie to, na co liczyłem. W sumie, nie widzę (choć może to kwestia pogarszającego się wzroku) różnicy z tym, co widziałem np. w pewnej odosobnionej winiarni na wschód od portugalskiego Porto. Przyczyną braku pełnej satysfakcji jest prawdopodobnie rozwój cywilizacji. Obszar znajdujący się vis a vis domku, mimo że oddalony o ładny kilometr lub dwa, został wyposażony w latarnie uliczne, które "zaśmiecają" niestety widok.Wczoraj udało mi się kupić w jednym z kilku niewielkich sklepów spożywczych trochę żółtego sera, jakieś pieczywo i pomidory. W sam raz na dwa śniadania. Kawę biorę sobie z szafki ustawionej w kuchni, na której półkach Marcos ustawił różne podstawowe produkty spożywcze. Na blacie leży skoroszyt z cenami tych produktów i kajecik, w którym można zapisać swoje ewentualne "zużycie". Kupić na tej zasadzie można też wino, czy jakieś wyroby z lodówki. Moja kawa w saszetce to akurat 50 pesos.
Po śniadaniu robię krótki "trekking". Podjeżdżam autem na drugą stronę mojego widoku z okna, parkuję tu:
i zaczynającą się wprost przy aucie ścieżką wchodzę na niewielki szczyt zwieńczony białym krzyżem. Można stąd popatrzeć między innymi na wybudowane przez pewnego Szwajcara "lądowisko dla kosmitów", o którego historii można poczytać np. tu:
"Lądowisko" jest na ostatnim zdjęciu, choć trzeba się go ciut naszukać
:)
Niektórzy próbują na wywołanym przez Szwajcara temacie zrobić biznes.
Wracając przez Cachi dokumentuję stan tutejszej motoryzacji (a bywają jeszcze ciekawsze egzemplarze), a jednocześnie godny pochwały ekwipunek lokalnej policji.
Widzę również, że się jakaś fiesta szykuje, ale okazuje się, że niestety dopiero następnego wieczora, gdy już mnie tu nie będzie.
Wczoraj, poszukując zajęcia na dziś, odrzuciłem jazdę do Puente Del Diablo
gdyż doszedłem do wniosku, że poziom wody może być zbyt niski, by wyprawa tam mogła być warta trudu. Zamiast tego - dość nieoczekiwanie, bo nie rozważałem takich atrakcji akurat w Cachi - zarezerwowałem wizytę w Bodega Puna. Cóż to był za trafny wybór!
Za 4500 ARS (ok. 75 zł) zjadam tam 4-daniowy obiad (do każdego dania inna lampka miejscowego wina) oraz zwiedzam winnicę (choć to można zrobić również za darmo). Jedzenie jest tak dobre, że z ręką na sercu mogę to zarekomendować każdemu, kto będzie przebywał w okolicy. Trzeba tylko pamiętać, by zarezerwować termin wizyty przez whatsapp (+54 9 387 568-5737, https://www.bodegapuna.com.ar/).
Obiad mam zamówiony na 14:30. W moim wypadku (bo można wybierać) prezentuje się to tak:
[/quote]Check in na lot do FRA był jeszcze szybszy. Zdziwiło mnie, że nie sprawdzano ani ESTA, ani szczepienia. Lufthansie wystarczą najwyraźniej dane wprowadzone przeze mnie w trakcie on line check in, a zwłaszcza odhaczony "ptaszek" przy oświadczeniu, że jakby co, to poniosę wszelkie koszty, jeśli nie wpuszczą mnie do USA.... No ale chyba nie zrobią mi tego przy mojej pierwszej w życiu wizycie tamże[/quote]Coś się zmieniło w tym temacie. Przy tegorocznym wylocie z WAW do Toronto nikt nie sprawdzał kanadyjskiej eTA. Znaczy, że była sprawdzona w inny sposób. Zarówno kanadyjska eTA jak i amerykańska ESTA są powiązane z numerem paszportu. Po maszynowym odczycie paszportu przez osobę na check-inie czy urzędnika Immigration po prostu widać, że klient ma eTA czy ESTA.
We FRA obsługiwał mnie bardzo młody chłopak, chyba nowicjusz (pytał sąsiadów o różne kwestie), więc być może działał asekuracyjnie
:)Na marginesie, SQ daje na cały lot wifi gratis dla pasażerów w C i F, więc chyba nadam jeszcze odcinek z pokładu (z którego piszę właśnie te słowa).
Wiedziałem, że po przylocie będzie jeszcze bieganina, więc nawet jej nie sprawdzałem, co by się nie drażnić
:DWypiłem 2 kieliszki Shiraz (bardzo dobre, ale nawet nie wiem, z jakiego kraju) i tyle.Na bieżąco można sprawdzać tu:https://inflightmenu.singaporeair.com/home
@tropikey: zaiste poczekalnia LA w SCL jest znakomita - jest przeznaczona tylko dla paxów segmentu premium (bilet biznes / premium międzynarodowe) oraz posiadaczy najwyższego statusu w LATAMPASS.
@lataczuk mając do wyboru otwarte ramiona latynoskiego kraju i forum z dalekiego, zimnego środkowoeuropejskiego kraju - nic dziwnego że utonął w tych ramionach [emoji23]
W kwestii formalnej to Dolce Gusto jest ciśnieniowy (15 bar) . Z tanich i popularnych kapsułkowców tylko Tassimo Bosha oszukuje na ciśnieniu (3 bar). [emoji12]
tropikey napisał:(...) część z wyrobami reginalnymi, pamiątkami i innymi atrakcjami, dla których tu dotarłem jest dość mała. Może po prostu trafiłem tu o złej porze? Na szczęście, są charakterystyczne dla tej imprezy tańce ludowe, ale nie w wykonaniu zespołów folklorystycznych, lecz zwykłych mieszkańców.Co innego część jarmarczna, ze świeżą dostawą z Chin i Bangladeszu oraz że wszelkiego rodzaju second handem. Tu na brak sprzedawców narzekać nie można. Czyżby taka właśnie przyszłość czekała Feria de Mataderos?Dla mnie właśnie ta spontaniczność i tańce w wykonaniu mieszkańców, a nie zespołów, dodawały wyjątkowości właśnie temu miejscu.Nie pamiętam jakiejś większej ilości chińszczyzny - jeśli rzeczywiście co tydzień wygląda to tak jak mówisz, to niesamowita szkoda. :/
Jasne, pełna zgoda! Mnie też ujęło właśnie to, że bawili się zwykli ludzie, a nie wyszkolona do tego grupa
:)Fajnie, że mają w sobie tyle luzu, ale i szacunku dla tradycji. Już widzę, jak u nas na festynie ludzie wyskakują do oberka, czy innego kujawiaka
:DA co do asortymentu, to mam podejrzenie, że spora część wystawców mogła tego dnia nie przyjechać ze względu na niepewną pogodę, obawiając się, że klienci mogą nie dopisać.
Się kurde znalazł uważny czytelnik
:DWstyd się było przyznać, więc już o tym nie wspomniałem... Jakby to ująć... Na to, że mogłem to zrobić wpadłem dopiero w samolocie do GDN. Nie wiem dlaczego, ale lecąc z FRA do MUC założyłem sobie, że tam już wstępu nie mam.
Całkiem możliwe że mogliśmy się minąć na lotnisku AEP 18.11, z tym że ja leciałem do El Calafate.Kolejka rzeczywiście była taka że się załamałem, na szczęście po chwili pracownik lotniska wyciągnął z kolejki podróżnych na mój lot, do osobnego punktu check-in.Co ciekawe, do Salty lecialem kilka dni później i wtedy był luz.
Co do obłożenia w F @tropikey: oczywiście część miejsc jest sprzedawana (za cash albo mile- mile to też waluta, nie zapominajmy o tym; to nie jest żaden "darmowy" czy "nagrodowy" bilet jak często to się usiłuje prezentować
;-)), ale druga część często jest z upów - upy biorą się generalnie oczywiście z wypełnienia biznesu, ale też różnie z tym jest. Praktyczny przykład spoza protokołu: jest powiedzmy 2 pracowników linii wracających z urlopu na stby do C a kabina jest full - co się robi? Przenosi przy gejcie dwóch płatnych paxów z C do F (wg godności, czyli zaczynając od HON o ile są na liście) i w ten sposób tworzy dostępność dla tych z stby
;)
Obydwa regiony ładne, górzyste.W Patagonii byłem w dość turystycznych miejscach, takich jak El Chalten, Perito Moreno.W Salce pojechałem do większej dziczy - opuszczonych wiosek i kopalń na zachód od San Antonio de los Cobres.
Relacja wręcz nadziana przydatnymi uwagami i ciekawymi obserwacjami, a do tego pisane "live", to kawał dobrej roboty
:o Pytanie techniczne: czym robiłeś zdjęcia? Szczególnie te czernie z NY sprawiają wrażenie:tropikey napisał:
Dziękuję za miłe słowa
:)Oby jak najwięcej osób skorzystało!A co do zdjęć, to... telefonem
:) Huawei P20 Pro, więc już powoli robi się emeryt, na dodatek poobtłukiwany tu i ówdzie.
Drobny suplement do relacji (od str. 68)
:) https://etruckandtrailer.com/2023/02/01 ... er-1-2023/Wyjaśnienie:Dobry znajomy od wieków pasjonuje się autami, zwłaszcza takimi starszymi. Pisze o tym książki, przez wiele lat pracował w drukowanym magazynie o ciężarówkach, a gdy tytuł został zamknięty, uruchomił zbliżony, tylko że internetowy. Podczas pobytu w Argentynie zapytałem go o napotkanego tam Fiata, wyglądającego jak nasz 125p pick up. Wyjaśnił mi, że to wersja argentyńska i poprosił przy okazji o więcej zdjęć różnych tamtejszych okazów, no i tak doszło do tego, co powyżej
:)
Potem droga prowadzi do Payogasta, a tam wjeżdżam na słynną Ruta 40 (https://es.m.wikipedia.org/wiki/Ruta_Na ... (Argentina) ), która akurat na tym odcinku (aż do Cachi) jest asfaltowa. Jadąc przed siebie podziwiam górujący nad okolicą, ośnieżony szczyt Cumbre Libertadorde Cachi (6380 m.n.p.m.).
Gdy docieram do Cachi omijam jego centrum (znaczy, plac i otaczających go kilka ulic na krzyż), bo nocleg mam kilka kilometrów za wsią. Z opisów i zdjęć wiem, że główną zaletą Cabaña Abra del Monte (bo tak zwie się owo miejsce) jest widok, ale rzeczywistość znowu przewyższa oczekiwania. To jeden z tych przypadków, gdy sformułowanie "widok za milion dolarów" jest jak najbardziej zasłużone.
Domek ten zarezerwowałem przez Booking, za 81 USD za 2 noce. No i tu objawia się piękno płacenia w pesos uzyskanych na skutek transakcji dokonywanych z arbolitos.
Kwota podana przez Booking wynika z oficjalnego kursu peso. W ARS właściciel pobiera ode mnie jednak 12.500, a to wg kursu blue tylko ok. 45 USD. Taka właśnie jest przepaść między tutejszymi kosztami, jeśli pokrywamy je kartą, albo gotówką wymienioną wg oficjalnego kursu, a kosztami wg kursu blue.
Jeszcze a propos właściciela, to serdecznie go polecam i proponuję rezerwować u niego bezpośrednio. Nie wiem, czy da lepszą cenę, ale jest ona i tak bardzo niska, a za swoje podejście do klienta zasługuje na to, by nie płacić haraczu Bookingowi.
Oto jego dane WhatsApp:
Marcos Fernandez,
+5493875506642.
Po rozgoszczeniu się w cabanie zjeżdżam do Cachi (jakieś 6-7 minut jazdy, niestety, gruntową drogą). Wieś jest spokojna, czysta, zadbana. Niestety, niemal wszystko jest o tej porze pozamykane, a chciałbym kupić jakieś produkty na dwa śniadania, a i jakiś obiad teraz by się przydał. Okazuje się, że muszę poczekać aż do ok. 20:00 :(
W oczekiwaniu na ten czas odwiedzam nawet miejscowy cmentarz, z którego roztacza się ładny widok na Cachi.
Najpierw poluję na wysoko oceniany lokal Mi Favorita, ale jego brama jest ciągle zamknięta (w końcu domyślam się, że w poniedziałek w ogóle nie pracują). Ostatecznie trafiam do Don Rogelio, gdzie u (ponownie) hipsterskiego właściciela zamawiam dużą pizzę, której nazwy nie pomnę (jak zostanie, odgrzeję jutro na patelni) za coś ok. 1800 ARS. Nie mam już ochoty spędzać tu więcej czasu, więc biorę ją w całości na wynos.
Jeszcze zanim złożyłem zamówienie, zamieniam kilka zdań że Szwajcarem, który własną terenówką przetransportowaną do Montevideo jedzie z Ameryki Południowej aż do USA. Później spotykam na trasie jeszcze dwa podobne przypadki, tyle że z Niemiec i z bardziej wypasionymi pojazdami.
Na koniec dnia czeka mnie spore rozczarowanie.
Domek Marcosa wynająłem z nadzieją na możliwość obserwowania pięknego nocnego nieba. Widok po zmroku jest co prawda wspaniały, z ogromną ilością gwiazd, ale to jednak nie to, na co liczyłem. W sumie, nie widzę (choć może to kwestia pogarszającego się wzroku) różnicy z tym, co widziałem np. w pewnej odosobnionej winiarni na wschód od portugalskiego Porto.
Przyczyną braku pełnej satysfakcji jest prawdopodobnie rozwój cywilizacji. Obszar znajdujący się vis a vis domku, mimo że oddalony o ładny kilometr lub dwa, został wyposażony w latarnie uliczne, które "zaśmiecają" niestety widok.Wczoraj udało mi się kupić w jednym z kilku niewielkich sklepów spożywczych trochę żółtego sera, jakieś pieczywo i pomidory. W sam raz na dwa śniadania.
Kawę biorę sobie z szafki ustawionej w kuchni, na której półkach Marcos ustawił różne podstawowe produkty spożywcze. Na blacie leży skoroszyt z cenami tych produktów i kajecik, w którym można zapisać swoje ewentualne "zużycie". Kupić na tej zasadzie można też wino, czy jakieś wyroby z lodówki. Moja kawa w saszetce to akurat 50 pesos.
Po śniadaniu robię krótki "trekking". Podjeżdżam autem na drugą stronę mojego widoku z okna, parkuję tu:
https://maps.app.goo.gl/ZC3yGA6vyE1Pgz6f9
i zaczynającą się wprost przy aucie ścieżką wchodzę na niewielki szczyt zwieńczony białym krzyżem. Można stąd popatrzeć między innymi na wybudowane przez pewnego Szwajcara "lądowisko dla kosmitów", o którego historii można poczytać np. tu:
https://www.lanacion.com.ar/revista-lug ... d09062021/
"Lądowisko" jest na ostatnim zdjęciu, choć trzeba się go ciut naszukać :)
Niektórzy próbują na wywołanym przez Szwajcara temacie zrobić biznes.
Wracając przez Cachi dokumentuję stan tutejszej motoryzacji (a bywają jeszcze ciekawsze egzemplarze), a jednocześnie godny pochwały ekwipunek lokalnej policji.
Widzę również, że się jakaś fiesta szykuje, ale okazuje się, że niestety dopiero następnego wieczora, gdy już mnie tu nie będzie.
Wczoraj, poszukując zajęcia na dziś, odrzuciłem jazdę do Puente Del Diablo
https://maps.app.goo.gl/KM2ACegZfpt89HiY7
gdyż doszedłem do wniosku, że poziom wody może być zbyt niski, by wyprawa tam mogła być warta trudu. Zamiast tego - dość nieoczekiwanie, bo nie rozważałem takich atrakcji akurat w Cachi - zarezerwowałem wizytę w Bodega Puna. Cóż to był za trafny wybór!
Za 4500 ARS (ok. 75 zł) zjadam tam 4-daniowy obiad (do każdego dania inna lampka miejscowego wina) oraz zwiedzam winnicę (choć to można zrobić również za darmo). Jedzenie jest tak dobre, że z ręką na sercu mogę to zarekomendować każdemu, kto będzie przebywał w okolicy. Trzeba tylko pamiętać, by zarezerwować termin wizyty przez whatsapp (+54 9 387 568-5737, https://www.bodegapuna.com.ar/).
Obiad mam zamówiony na 14:30. W moim wypadku (bo można wybierać) prezentuje się to tak:
przystawki (m.in. fasola i bakłażan)