Przy burcie trwał załadunek jedzenia, bagaży, napojów i różnego rodzaju trudnych do zidentyfikowania materiałów.
Z obowiązkowego tablo dowiedziałem się przy okazji, kto tu jest szefem od czego oraz jak wygląda szef wszystkich szefów:
Powoli tymczasem zaczynam się przełączać w tryb relaksu. Zaczynam od baru:
Jutro dzień na morzu, pojutrze Orkady w Szkocji. Ten rejs dla mnie jest o tyle ciekawy, że nie byłem dotąd w ani jednym porcie, które odwiedzimy więc wszystko dla mnie będzie nowe
:-)
Jutro przerwa w relacji, nie wykupuję żadnego statkowego Internetu. Odezwę się pojutrze.@NorthisCalling – zasięg lądowej sieci komórkowej jest tylko kilka kilometrów od lądu, później pozostaje tylko łącze satelitarne, które do najszybszych nie należy – szczególnie jak się do niego podłączy za wiele osób. Statek płynie dużo dalej, aby być na wodach międzynarodowych (choćby po to, aby mogło działać kasyno i sklepy). Teraz i tak jest nieźle bo Costa pakiet internetowy rozlicza według danych a nie czasu. Dawniej były taryfy minutowe – przy koszmarnie wolnym łączu zegar tykał a na ekranie nic się nie działo. Więcej na temat korzystania z Internetu i pakietów internetowych u Costy pisałem bodajże w relacji z listopada ub.r. przy okazji rejsu przez Atlantyk.
Tak jak pisze @BrunoJ dostępny jest też operator satelitarny GSM ale u niego ceny są już całkiem kosmiczne (te w statkowym wifi, których ulotkę wrzuciłem są dużo tańsze). Lepiej na statku mieć wyłączony telefon, żeby nie przełączył się automatycznie na operatora satelitarnego bo wtedy może się zrobić baaardzo drogo.
Wracając jeszcze do soboty, dwa zdjęcia w ramach szybkiego pożegnania z Holandią:
…i płyniemy w kierunku Szkocji.
Dzień na morzu minął jak to dzień na morzu – lenistwo do kwadratu. Morze spokojne, zrobiło się chłodniej. Jest max. 15 stopni, do tego lekki wiaterek chociaż jak się wyjdzie na najwyższe pokłady to raczej smaga niemiłosiernie i generalnie jest mało przyjemnie. W sumie nic dziwnego.
Na statku powoli zaczyna się statkowe życie. Na początek krótkie wprowadzenie co jak funkcjonuje, w których portach co można zobaczyć itd.
Do tego obowiązkowe lotto:
…wyprzedaże, których fenomenu prawdopodobnie nigdy nie zrozumiem:
show w teatrze:
No i oczywiście naprzemienne wizyty w barach, bufecie i restauracjach:-)
I tak minął dzień. Swoją drogą jest już całkiem długi - słońce zachodzi dopiero przed 23. Sam zachód nie może się nie podobać:
A tymczasem właśnie przybiliśmy do stałego lądu chociaż za sprawą mgły póki co za wiele nie widać:
Dotarliśmy do Orkad – archipelagu wysp na północy Szkocji. Zatrzymujemy się tutaj na cały dzień w Kirkwall – małej mieścinie (ca. 8 tys. mieszkańców), która jest centrum administracyjnym Orkad. Po zejściu na ląd czeka nas odprawa imigracyjna (ach ci Brytyjczycy…) i można coś pozwiedzać.
Jeśli tylko mi się uda, po południu napiszę coś więcej na ten temat.Orkady przywitały nas iście angielską pogodą. Najpierw mgła, potem przez chwilę słoneczko, później mżawka, słoneczko a w końcu porządny deszcz, po którym znowu na chwilę wyszło słoneczko. Jak tu w ogóle można żyć
:-)
Poza tym wszędzie niezwykle soczysta zielona trawa lub (mało gdzie) owies, który potrzebuje jeszcze dużo czasu do żniw. Do tego żółte łąki, szwendające się po olbrzymich areałach wygrodzonych elektrycznymi pastuchami owce i inne parzystokopytne. Obowiązkowe kamienne murki przy drogach i ogrodzeniach domostw. Wiele budynków z kamienia lub przynajmniej jego imitacji – nawet jeśli pokryto je tynkiem, to i tak w wielu miejscach przebija spod niego kamień. Nieskomplikowane dachy, kryte łupkiem. Brak wysokich budynków, brak pstrokatych elewacji. Samochody jeżdżą nie po tej stronie co trzeba. I w ogóle tak jakoś trochę inaczej.
Odprawa imigracyjna jak łatwo się domyślić była parodią odprawy. Mojego dowodu nikt nawet nie chciał oglądać.
Port w Kirkwall położony jest dość daleko od miasteczka ale szczęśliwie miejscowe władze zapewniają kursujące bez przerwy darmowe autobusy, które kończą swoją trasę na dworcu autobusowym.
Moim pierwszym celem były megality – kamienne kręgi, z których słyną Orkady. Dwa najbardziej znane położone są w niewielkiej odległości od siebie, więc zakładając, że nie korzystamy z wycieczki ani nie pożyczamy samochodu można je zobaczyć stosunkowo łatwo za jednym zamachem.
Transport na miejsce zapewnia lokalna firma obsługująca komunikację publiczną – Stagecoach. Linia X1 (kierunek: Stromness) kursuje zadziwiająco często jak na to odludzie (zwykle 1-2 kursy na godzinę):
Po zakupie biletu u kierowcy (5,25 GBP w dwie strony, można płacić gotówką lub zbliżeniowo kartą płatniczą) podróż zajmuje ok. 20 minut, przy czym warto albo śledzić trasę na jakiejś nawigacji albo wcześniej poprosić kierowcę, aby dał znać, kiedy wysiąść - jest to szczere pole wyróżniające się tylko tym, że od drogi głównej odchodzi boczna prowadząca właśnie do megalitów.
Trasa liczy ok. 3km w jedną stronę i zaczyna się w tym właśnie miejscu. Kamienny murek oczywiście jest obowiązkowy
:-)
Pierwszy krąg (Stones of Stennes) – a w zasadzie to, co z niego zostało pojawia się po stosunkowo krótkim marszu. Jego wiek jest datowany na ok. 5000 lat:
Pomiędzy całkiem sporymi blokami kamiennymi szwendają się owce, które w ogóle nie zwracają uwagi na turystów. Jeśli ktoś na coś powinien zwracać uwagę to raczej turyści na miny pozostawione przez stado. Cały teren wokół kamieni to prawdziwe pole minowe.
Nieco dalej wypasa się barania młodzież z matkami:
…a nieco z boku można zobaczyć odkryte stosunkowo niedawno przypadkiem pozostałości po wiosce Barnhouse. Jej wiek został oszacowany na zbliżonym poziomie co Stones of Stennes. Przeprowadzono tu pewną rekonstrukcję pozwalającą ocenić położenie oraz wielkość poszczególnych domostw:
Idąc dalej, na horyzoncie pojawia się największy i najbardziej znany krąg – Ring of Brodgar:
Aktualnie składa się on z 27 głazów o całkiem słusznych rozmiarach:
Wokół kręgu znajduje się coś na kształt fosy obrośniętej wrzosami. Poruszać można się wyłącznie ścieżką wytyczoną wokół kręgu, czego dzielnie pilnuje kilku ubranych w żółte kurtki Rangersów.
Wstęp do obu atrakcji jest całkowicie bezpłatny. O określonych godzinach są po nich oprowadzane wycieczki z przewodnikiem w języku angielskim.
Ja tymczasem powoli skierowałem się w drogę powrotną i sprawnie dotarłem do głównej drogi – akurat gdy zaczynało trochę bardziej zauważalnie padać. Ze względu na wczesną porę, stwierdziłem, że zanim wrócę do Kirkwall ,wybiorę się jeszcze do Stromness – zresztą autobus do Stromness przyjechał i tak pierwszy
:-) Kierowca trochę pomruczał na mój bilet - że niby skoro wysiadłem już po drodze a nie chcę wracać do Kirkwall tylko jechać dalej, to powinienem kupić nowy, ale gdy zacząłem wyciągać kartę machnął ręką i wskazał mi miejsce w środku.
C.D.N.Stromness to maleńkie i bardzo klimatyczne miasteczko. W sam raz na jakiś nienerwowy spacerek bez szczególnego celu.
Miasto zasadniczo ciągnie się wzdłuż brzegu, gdzie w niektórych miejscach dosłownie wszystko co możliwe jest wykonane z kamienia:
Przez prawie całe miasto ciągnie się nieco meandrująca główna uliczka, która co ciekawe zmienia co jakiś czas nazwę:
Klimatycznych budynków w tutejszym stylu nie brakuje:
Można również wpaść do lokalnego muzeum, które w zasadzie jest muzeum morskim poświęconym historii bazy brytyjskiej marynarki wojennej w Scapa Flow na Orkadach w czasach I oraz II WŚ (bilet wstępu: 5 GBP):
Przy wspomnianej uliczce można też zobaczyć barometr z XIX wieku, który był częścią systemu pierwszego meteorologicznego całych Wysp Brytyjskich. Ten konkretny miał numer 98 (na 100 zainstalowanych) i działa ponoć do dziś:
Jeśli wszystkie plaże na Orkadach wyglądają jak poniższa to raczej nie jest to raj dla plażowiczów:
Z drugiej strony, przy takiej pogodzie (warto wspomnieć, że teraz jest tutaj lato) nawet z najpiękniejszej plaży byłby niewielki pożytek…
Gdyby kogoś jednak miejsce urzekło tak, że chciałby się tutaj osiedlić, nie byłoby z tym raczej problemu. W wielu miejscach na domach widać tabliczki informujące, że lokum jest na sprzedaż. A to przykładowe oferty dające wyobrażenie o tutejszych cenach – dla czegoś starszego i całkiem współczesnego:
Tymczasem po raz kolejny i ostatni dzisiaj wsiadłem do autobusu X1 – tym razem do Kirkwall. Akurat zaczynało padać na dobre.
Kirkwall jest dużo większym miastem od Stromness i ma nieco inny charakter. Główna ulica handlowa w mieście fragmentami prawie nie różni się od tego, co można zobaczyć w miastach kontynentalnej Europy. Jest też sporo budynków bardziej typowych dla tego regionu:
Największą atrakcją turystyczną miasta jest Katedra św. Magnusa otoczona przez stary cmentarz:
Niestety pech sprawił, że była niedostępna dla turystów ze względu na jakiś koncert. Trudno, może innym razem
:-)
Jeszcze rzut oka na ruiny średniowiecznych pałaców: biskupa oraz hrabiego zawiadującego Orkadami:
Zazdroszczę!!! I zapisuję sie do tematu. Rejs kupiłeś bezpośrednio? Bo na stronach pośredników wypłyniecie jest z innego miasta dzień później? Tapniete z telefonu
@brzemia - ze sprzedażą tego rejsu to w ogóle było dziwnie. Na tyle na ile udało mi się rozpoznać temat, sprzedawany był z dwóch portów - z Amsterdamu (a w zasadzie jego okolic) oraz Bremerhaven w Niemczech - przy czym ta druga opcja była z jakichś powodów dostępna tylko u niemieckich pośredników. Costa bezpośrednio - przynajmniej teraz sprzedawała tylko wersję holenderską. Co było wcześniej, trudno mi powiedzieć. Samą rezerwację robiłem przez polskie biuro podróży specjalizujące się w rejsach-cena była taka sama jak bezpośrednio u Costy.A ja tymczasem dotarłem do prawdziwego holenderskiego wiatraka - jak z obrazka. Nazywa sie de Gooyer, jest kawałek od centrum. Zdjęcie wrzucę później bo teraz nie mam za bardzo jak. Tak się składa, że jest z nim zintegrowany mały browar, w związku z czym zatrzymałem się tutaj na chwilę ugasić pragnienie. W końcu dzisiaj miało być mało intensywnie:-)
Byłem pod tym wiatrakiem w Amsterdamie (De Grooier) i mam fotę sprzed 18 lat
;) Jak jeszcze na swoją pierwszą wyprawę solo wziąłem aparat z kliszą 24 focie
:P Może gdzieś wynajdę.Fajna trasa tym promem, jak na kajak i nie tylko.
;) Będę śledził i wspominał mój rejs Norroną z Dani na Islandię.
No właśnie nic nie czuć. Zupełnie. Przez miasto płynie rzeka Amstel, która dostarcza świeżej wody do połączonych z nią kanałów. Do tego funkcjonuje cały system śluz i pomp, który dba o wymianę wody w pozostałych kanałach.W ciągu roku, w kanałach są organizowane nawet zawody pływackie z udziałem królowej - a nie sądzę, żeby ktokolwiek (a królowa tym bardziej) wszedł do śmierdzącej wody
:-)
@xionc - przewodnik mówił co prawda o królowej ale faktycznie nagranie mogło być nieaktualne. Inaczej pozostają domysły co do przyczyn, np. że król nie potrafi pływać:-)
Zaintrygował mnie trochę ten hotel na dźwigu stoczniowym, który jest zlokalizowany na terenach NDSM (Faralda Crane Hotel).Poszperałem w sieci i widzę, że booking.com dał im 5 gwiazdek. Ceny też są 5-o gwiazdkowe. Ale spokojnie - apartamentów mają aż 3 (wszystkie dwupoziomowe) więc można chyba powiedzieć, że to hotel butikowy:-)Ja tymczasem wróciłem do swojego hotelu, który o takiej ilości gwiazdek nigdy nawet nie usłyszy. Haarlem okazało się bardzo ładnym a do tego sporym jeśli chodzi o wielkość miastem. Postaram się wrzucić coś więcej jutro rano. Około południa przyjmuję kurs na terminal portowy - czas zacząć właściwą część wycieczki czyli wypadałoby spotkać się w końcu ze statkiem.
Ceny internetu powalają... To znaczy że na morzu nie ma zasięgu? Rozumiem gdzieś na oceanie, ale tutaj jesteśmy względnie blisko lądów. Sorry, pytanie laika który nigdy nie płynął statkiem
:)
Jeśli telefon jest w stanie złapać zasięg z lądu to ceny są normalne. Jeśli złapie zasięg operatora na statku (czyli satelitarnego) to jest drogo. Generalna zasada jest prosta - wsiadając na statek/prom włączamy tryb offline, jak w samolocie. Czasem jak prom ma trasę wzdłuż brzegu to potrafi trzymać normalną sieć, ale to zależy od wielu czynników, powiedzmy że technicznych. Niestety dla użytkownika końcowego -operatorom opłaca się, żebyśmy korzystali z płatnego roamingu.
Patrzę na trasę rejsu i jednocześnie na mapę świata samą w sobie i zachodzę w głowę jak można było przy okazji takiego rejsu kompletnie zignorować tak niezwykłe miejsce jak Wyspy Owcze... czy wynika to wyłącznie z biznesowej decyzji czy żaden port na Wyspach Owczych nie jest przystosowany do obsługi takich kolosów?
greg2014 napisał:Nie wiem jak to jest u innych forumowiczów ale ja mam dziwną konstrukcję – w zimie wyjeżdżam w ciepłe kraje a w lecie ciągnie mnie do chłodówTeż tak mam
:D jakoś tak nie wyobrażam sobie, żeby lecieć np nad Morze Śródziemne podczas lata, kiedy to temperatury są mniej więcej na podobnym poziomie co u nas
;) jak gdzieś na południe to zawsze wybieram okres od października do marca, a od kwietnia do września wolę pojechać tam, gdzie zimą w życiu bym się nie pojawił, np Skandynawia. A poza tym fajnie jest tak w 3 godziny samolotem z Polski znaleźć się gdzieś, gdzie jest o 15-20 stopni cieplej w grudniu czy styczniu. A z kolei w lipcu być tam, gdzie jest 10-20 stopni (podczas kiedy zimą jest grubo na minusie).A tak poza tym ciekawa relacja
;) i to łącznie z Amsterdamem
;) marzy mi się Islandia na dwóch kółkach
;) może kiedyś...
kemot napisał:Patrzę na trasę rejsu i jednocześnie na mapę świata samą w sobie i zachodzę w głowę jak można było przy okazji takiego rejsu kompletnie zignorować tak niezwykłe miejsce jak Wyspy Owcze... czy wynika to wyłącznie z biznesowej decyzji czy żaden port na Wyspach Owczych nie jest przystosowany do obsługi takich kolosów?https://www.cruisemapper.com/ports/torshavn-port-51W zakładce "Schedule" są wymienione wycieczkowce zawijające do portu Torshavn w danym miesiącu, przykładowo w czerwcu ponad 10...
Czekam niecierpliwie na Islandię. Planuję co prawda ją objechać, ale może rejs to też dobry pomysł. [emoji848]Fajnie zobaczyć foty ze znajomych miejsc w Amsterdamie. Zdecydowanie moja ulubiona Wenecja w Europie. [emoji6]Wysłane z [emoji336]
@brzemia - ze statku biorę dwie wycieczki w ramach wydawania pieniędzy, które dostałem od Costy - w Akureyri i Invergordon. W Reykjaviku planuję skorzystać z miejscowej agencji (jestem po jakiejś wymianie maili - jest mniej więcej o połowę taniej). W pozostałych miejscach samodzielnie - coś na wzór tego co zaliczyłem w Kirkwall i dzisiaj.
greg2014 napisał:Jedną z nich jest bardzo zadbany ogród botaniczny, który pewnie sam w sobie nie byłby niczym nadzwyczajnym, gdyby nie to, że warto przypomnieć, że jest położony poza kręgiem polarnym. Jest to ponoć najbardziej na północ zlokalizowany ogród botaniczny:Całkiem ładny ten ogród, aczkolwiek ogród botaniczny w Tromso jest dalej na północ
:)
Do listy atrakcji w okolicy Myvatn, dodać jeszcze należy - gdyby ktoś się wybierał (najlepiej autem) - krater z jeziorkiem Krafla, wodospad-monstrum Dettifoss (+2 inne w pobliżu) oraz termy Myvatn Nature Baths.http://wesolowski.co/2015/10/13/islandia-myvatn/
Robisz świetne zdjęcia. I bardzo lubię Twoje relacje z promowych wypraw. Chociaż nigdy nie miałam okazji tak podróżować-Twoje relacje są zachęcające
:)
Jak będziesz w Rejkiawiku to proponuję zjeść hod-doga z kultowej budki niedaleko "Harpy" http://www.bbp.is. https://www.google.com/maps/place/B%C3%A6jarins+Beztu+Pylsur/@64.1481264,-21.9370554,142m/data=!3m1!1e3!4m5!3m4!1s0x0:0xeea12cdcfc633a79!8m2!3d64.1482785!4d-21.937986
Pozdrawiam
greg2014 napisał:Wspomnianych wcześniej hot-dogów nie namierzyłem ale mówiąc szczerze, nie szukałem ich jakoś szczególnie. Może funkcjonują jak krakowska niebieska nyska z kiełbaskami – tylko w określonych godzinach
:-)Nie masz czego żałować bo one są po prostu słabe. Już bardziej smakują na pierwszej lepszej sieciowej stacji benzynowej w Polsce
;)
Najlepsze źródło informacji to recepcja, animatorzy, kelnerzy itd. Zresztą już przy check-in pracownicy w terminalu mają zawsze tabelkę z ilością gości wg narodowości-wystarczy poprosić żeby ci ją pokazali.Poza tym od załogi statku dowiesz się wszystkiego:-)A Polkę pracującą w spa spotkaliśmy chyba drugiego dnia. Akurat za 2 tygodnie kończy się jej kontrakt.
@greg2014Naprawdę miło się z Tobą płynęło i zwiedzało przez ten tydzień z hakiem.Relacja rzetelna, mnóstwo informacji w przystępnej formie.Zdjęć nie za dużo, ani nie za mało. Miejsca na Islandii mi dobrze znane, ale zawsze miło do nich wracam. No i pogoda zdecydowanie Ci dopisała.pozdrawiam
;)
Patrząc na zdjęcia owoców morza łatwo można stwierdzić czym różni się Costa od MSC. Moj pierwszy rejs był Costa i żaden następny już nie miał takiego jedzienia...Tapniete z telefonu
Akurat tym statkiem miałem okazję płynąć w listopadzie 2017 roku i podobnie jak wtedy oceniam go pozytywnie.Na pewno zajmuje miejsce wyższe niż Costa Fortuna ze stycznia br.Szczerze mówiąc nie wiem, czy przeszedł jakiś poważniejszy remont. Wystrój w barach i niektórych przestrzeniach wspólnych jest faktycznie nieco inny. Co do stanu technicznego to były oczywiście miejsca, które proszą się o jakieś odświeżenie (np. popękane listwy przypodłogowe w niektórych miejscach) ale nie było to moim zdaniem nic krytycznego i rzucającego się na pierwszy rzut oka.Organizacji też wiele nie można zarzucić - może podczas dni na morzu za wcześnie kończyło się śniadanie
:-)Ze statkowej rozrywki (poza kilkoma przedstawieniami w teatrze) specjalnie nie korzystałem. Zapewniliśmy ją sobie w polskim gronie. Gdyby jednak nie to, to pracę cruise directora, który odpowiada za cały pion rozrywki oceniłbym prawdopodobnie dość nisko. W mojej ocenie trochę brakowało specyficznej i trudnej do zdefiniowania Costowej żywiołowości. Przykładowo nie zorganizowano żadnej imprezy z okazji przekroczenia koła polarnego. Nie było również pokazu rzeźbienia w lodzie, które miałem jak dotąd możliwość oglądać na każdym (!) statku Costy. Ale nie zmienia to faktu, że całość oceniam pozytywnie - rewelacyjna trasa w pełni zrekompensowała te w sumie niewielkie mankamenty.
Dzięki za kolejną fantastyczna relację. Mam tylko jedno pytanie. Czy tym razem również skorzystałeś z promocji na statku i kupiłeś kolejny rejs i gdzie nas zabierasz w kolejną podróż ?
:)
@greg1291 - akurat na tym rejsie nic nie rezerwowałem chociaż było trzech konsultantów zajmujących się sprzedażą przyszłych rejsów i mieli całkiem spory ruch w interesie.Mam jeszcze dwa rejsy zaplanowane wcześniej. Oba są związane z repozycją statku między sezonami - w związku z tym są dłuższe i mają sporo dni na morzu. Pierwszy w listopadzie br. - transatlantyk z Marsylii do Buenos Aires na Costa Pacifica (mam wyjątkowe szczęście do tego statku - to będzie już kolejny rejs na jego pokładzie). Drugi z kolei przypada na marzec 2020 - rejs z Dubaju do Włoch na Costa Diadema. Obie trasy miałem okazję "prawie" zaliczyć (pierwszą tylko bez samego Buenos Aires, drugą w całości - ale minimalnie różną jeśli chodzi o porty) ale chętnie tam wrócę. Poza tym duża liczba dni na morzu da szansę na połączenie "plażingu" podczas przejścia przez Atlantyk czy Kanał Sueski z typową rejsową objazdówką i zwiedzaniem poszczególnych portów - podobnie jak było to w przypadku transatlantyku na Karaiby z ub. roku.Możliwe, że w międzyczasie coś jeszcze wypadnie ale jeśli już to bardziej w ramach ofert "last minute" niż planowania z większym wyprzedzeniem.
Przy burcie trwał załadunek jedzenia, bagaży, napojów i różnego rodzaju trudnych do zidentyfikowania materiałów.
Z obowiązkowego tablo dowiedziałem się przy okazji, kto tu jest szefem od czego oraz jak wygląda szef wszystkich szefów:
Powoli tymczasem zaczynam się przełączać w tryb relaksu. Zaczynam od baru:
Jutro dzień na morzu, pojutrze Orkady w Szkocji. Ten rejs dla mnie jest o tyle ciekawy, że nie byłem dotąd w ani jednym porcie, które odwiedzimy więc wszystko dla mnie będzie nowe :-)
Jutro przerwa w relacji, nie wykupuję żadnego statkowego Internetu. Odezwę się pojutrze.@NorthisCalling – zasięg lądowej sieci komórkowej jest tylko kilka kilometrów od lądu, później pozostaje tylko łącze satelitarne, które do najszybszych nie należy – szczególnie jak się do niego podłączy za wiele osób. Statek płynie dużo dalej, aby być na wodach międzynarodowych (choćby po to, aby mogło działać kasyno i sklepy). Teraz i tak jest nieźle bo Costa pakiet internetowy rozlicza według danych a nie czasu. Dawniej były taryfy minutowe – przy koszmarnie wolnym łączu zegar tykał a na ekranie nic się nie działo. Więcej na temat korzystania z Internetu i pakietów internetowych u Costy pisałem bodajże w relacji z listopada ub.r. przy okazji rejsu przez Atlantyk.
Tak jak pisze @BrunoJ dostępny jest też operator satelitarny GSM ale u niego ceny są już całkiem kosmiczne (te w statkowym wifi, których ulotkę wrzuciłem są dużo tańsze). Lepiej na statku mieć wyłączony telefon, żeby nie przełączył się automatycznie na operatora satelitarnego bo wtedy może się zrobić baaardzo drogo.
Wracając jeszcze do soboty, dwa zdjęcia w ramach szybkiego pożegnania z Holandią:
…i płyniemy w kierunku Szkocji.
Dzień na morzu minął jak to dzień na morzu – lenistwo do kwadratu. Morze spokojne, zrobiło się chłodniej. Jest max. 15 stopni, do tego lekki wiaterek chociaż jak się wyjdzie na najwyższe pokłady to raczej smaga niemiłosiernie i generalnie jest mało przyjemnie. W sumie nic dziwnego.
Na statku powoli zaczyna się statkowe życie.
Na początek krótkie wprowadzenie co jak funkcjonuje, w których portach co można zobaczyć itd.
Do tego obowiązkowe lotto:
…wyprzedaże, których fenomenu prawdopodobnie nigdy nie zrozumiem:
show w teatrze:
No i oczywiście naprzemienne wizyty w barach, bufecie i restauracjach:-)
I tak minął dzień. Swoją drogą jest już całkiem długi - słońce zachodzi dopiero przed 23. Sam zachód nie może się nie podobać:
A tymczasem właśnie przybiliśmy do stałego lądu chociaż za sprawą mgły póki co za wiele nie widać:
Dotarliśmy do Orkad – archipelagu wysp na północy Szkocji. Zatrzymujemy się tutaj na cały dzień w Kirkwall – małej mieścinie (ca. 8 tys. mieszkańców), która jest centrum administracyjnym Orkad. Po zejściu na ląd czeka nas odprawa imigracyjna (ach ci Brytyjczycy…) i można coś pozwiedzać.
Jeśli tylko mi się uda, po południu napiszę coś więcej na ten temat.Orkady przywitały nas iście angielską pogodą. Najpierw mgła, potem przez chwilę słoneczko, później mżawka, słoneczko a w końcu porządny deszcz, po którym znowu na chwilę wyszło słoneczko. Jak tu w ogóle można żyć :-)
Poza tym wszędzie niezwykle soczysta zielona trawa lub (mało gdzie) owies, który potrzebuje jeszcze dużo czasu do żniw. Do tego żółte łąki, szwendające się po olbrzymich areałach wygrodzonych elektrycznymi pastuchami owce i inne parzystokopytne. Obowiązkowe kamienne murki przy drogach i ogrodzeniach domostw. Wiele budynków z kamienia lub przynajmniej jego imitacji – nawet jeśli pokryto je tynkiem, to i tak w wielu miejscach przebija spod niego kamień. Nieskomplikowane dachy, kryte łupkiem. Brak wysokich budynków, brak pstrokatych elewacji. Samochody jeżdżą nie po tej stronie co trzeba. I w ogóle tak jakoś trochę inaczej.
Odprawa imigracyjna jak łatwo się domyślić była parodią odprawy. Mojego dowodu nikt nawet nie chciał oglądać.
Port w Kirkwall położony jest dość daleko od miasteczka ale szczęśliwie miejscowe władze zapewniają kursujące bez przerwy darmowe autobusy, które kończą swoją trasę na dworcu autobusowym.
Moim pierwszym celem były megality – kamienne kręgi, z których słyną Orkady. Dwa najbardziej znane położone są w niewielkiej odległości od siebie, więc zakładając, że nie korzystamy z wycieczki ani nie pożyczamy samochodu można je zobaczyć stosunkowo łatwo za jednym zamachem.
Transport na miejsce zapewnia lokalna firma obsługująca komunikację publiczną – Stagecoach. Linia X1 (kierunek: Stromness) kursuje zadziwiająco często jak na to odludzie (zwykle 1-2 kursy na godzinę):
Po zakupie biletu u kierowcy (5,25 GBP w dwie strony, można płacić gotówką lub zbliżeniowo kartą płatniczą) podróż zajmuje ok. 20 minut, przy czym warto albo śledzić trasę na jakiejś nawigacji albo wcześniej poprosić kierowcę, aby dał znać, kiedy wysiąść - jest to szczere pole wyróżniające się tylko tym, że od drogi głównej odchodzi boczna prowadząca właśnie do megalitów.
Trasa liczy ok. 3km w jedną stronę i zaczyna się w tym właśnie miejscu. Kamienny murek oczywiście jest obowiązkowy :-)
Pierwszy krąg (Stones of Stennes) – a w zasadzie to, co z niego zostało pojawia się po stosunkowo krótkim marszu. Jego wiek jest datowany na ok. 5000 lat:
Pomiędzy całkiem sporymi blokami kamiennymi szwendają się owce, które w ogóle nie zwracają uwagi na turystów. Jeśli ktoś na coś powinien zwracać uwagę to raczej turyści na miny pozostawione przez stado. Cały teren wokół kamieni to prawdziwe pole minowe.
Nieco dalej wypasa się barania młodzież z matkami:
…a nieco z boku można zobaczyć odkryte stosunkowo niedawno przypadkiem pozostałości po wiosce Barnhouse. Jej wiek został oszacowany na zbliżonym poziomie co Stones of Stennes. Przeprowadzono tu pewną rekonstrukcję pozwalającą ocenić położenie oraz wielkość poszczególnych domostw:
Idąc dalej, na horyzoncie pojawia się największy i najbardziej znany krąg – Ring of Brodgar:
Aktualnie składa się on z 27 głazów o całkiem słusznych rozmiarach:
Wokół kręgu znajduje się coś na kształt fosy obrośniętej wrzosami. Poruszać można się wyłącznie ścieżką wytyczoną wokół kręgu, czego dzielnie pilnuje kilku ubranych w żółte kurtki Rangersów.
Wstęp do obu atrakcji jest całkowicie bezpłatny. O określonych godzinach są po nich oprowadzane wycieczki z przewodnikiem w języku angielskim.
Ja tymczasem powoli skierowałem się w drogę powrotną i sprawnie dotarłem do głównej drogi – akurat gdy zaczynało trochę bardziej zauważalnie padać. Ze względu na wczesną porę, stwierdziłem, że zanim wrócę do Kirkwall ,wybiorę się jeszcze do Stromness – zresztą autobus do Stromness przyjechał i tak pierwszy :-) Kierowca trochę pomruczał na mój bilet - że niby skoro wysiadłem już po drodze a nie chcę wracać do Kirkwall tylko jechać dalej, to powinienem kupić nowy, ale gdy zacząłem wyciągać kartę machnął ręką i wskazał mi miejsce w środku.
C.D.N.Stromness to maleńkie i bardzo klimatyczne miasteczko. W sam raz na jakiś nienerwowy spacerek bez szczególnego celu.
Miasto zasadniczo ciągnie się wzdłuż brzegu, gdzie w niektórych miejscach dosłownie wszystko co możliwe jest wykonane z kamienia:
Przez prawie całe miasto ciągnie się nieco meandrująca główna uliczka, która co ciekawe zmienia co jakiś czas nazwę:
Klimatycznych budynków w tutejszym stylu nie brakuje:
Można również wpaść do lokalnego muzeum, które w zasadzie jest muzeum morskim poświęconym historii bazy brytyjskiej marynarki wojennej w Scapa Flow na Orkadach w czasach I oraz II WŚ (bilet wstępu: 5 GBP):
Przy wspomnianej uliczce można też zobaczyć barometr z XIX wieku, który był częścią systemu pierwszego meteorologicznego całych Wysp Brytyjskich. Ten konkretny miał numer 98 (na 100 zainstalowanych) i działa ponoć do dziś:
Jeśli wszystkie plaże na Orkadach wyglądają jak poniższa to raczej nie jest to raj dla plażowiczów:
Z drugiej strony, przy takiej pogodzie (warto wspomnieć, że teraz jest tutaj lato) nawet z najpiękniejszej plaży byłby niewielki pożytek…
Gdyby kogoś jednak miejsce urzekło tak, że chciałby się tutaj osiedlić, nie byłoby z tym raczej problemu. W wielu miejscach na domach widać tabliczki informujące, że lokum jest na sprzedaż. A to przykładowe oferty dające wyobrażenie o tutejszych cenach – dla czegoś starszego i całkiem współczesnego:
Tymczasem po raz kolejny i ostatni dzisiaj wsiadłem do autobusu X1 – tym razem do Kirkwall. Akurat zaczynało padać na dobre.
Kirkwall jest dużo większym miastem od Stromness i ma nieco inny charakter. Główna ulica handlowa w mieście fragmentami prawie nie różni się od tego, co można zobaczyć w miastach kontynentalnej Europy. Jest też sporo budynków bardziej typowych dla tego regionu:
Największą atrakcją turystyczną miasta jest Katedra św. Magnusa otoczona przez stary cmentarz:
Niestety pech sprawił, że była niedostępna dla turystów ze względu na jakiś koncert. Trudno, może innym razem :-)
Jeszcze rzut oka na ruiny średniowiecznych pałaców: biskupa oraz hrabiego zawiadującego Orkadami: