Nie wiem czy „Ugly brohers” to lokaly twórca, ale jeśli tak to jego twórczość można zobaczyć w wielu miejscach:
Z islandzkiej szarzyzny wyróżnia się również „niebieski domek”:
Do street artu to już może nie należy, ale w wielu miejscach można zobaczyć przywiązane do ławek przemoczone zazwyczaj zeszyty, w których przechodnie mogą upamiętnić swoje złote myśli:
Większość jest po islandzku. Można jednak zobaczyć wyjątki:
:-)
O ile prawie każda stolica w Europie ma jakiś pomnik upamiętniający narodowych bohaterów, pomnik nieznanego żołnierza itp. – tak Reykjavik ma pomnik jedyny w swoim rodzaju – poświęcony nieznanemu biurokracie:
Pomnik zlokalizowany jest w okolicy miejskiego ratusza. Nie wiem czy przypadkiem jest, że pomnikowy biurokrata kieruje swoje kroki właśnie tam
:-)
Na koniec jeszcze kilka polskich akcentów – zaczynając od widocznej z nadbrzeżnej promenady biało-czerwonej flagi powiewającej nad polską ambasadą w Reykjaviku:
…na czymś, co mnie kompletnie zaskoczyło w supermarkecie:
Z rozmowy ze sprzedawcą, który czuwał przy kasach samoobsługowych wynikało, że w Reykjaviku Polaków jest mnóstwo (świadczyły zresztą o tym inne polskie akcenty, o których pisałem wcześniej). Również inni Polacy poznani na statku potwierdzili te spostrzeżenia – na dziś na Islandii Polacy stanowią do tego stopnia dużą mniejszość, że sprawy urzędowe można bez problemu załatwić w języku polskim
:-) Mimo wszystko zaskoczenie
:-)
I w ten sposób, mój pobyt na Islandii dobiegł końca. To pożegnalna fotka już ze statku z Hallgrimskirkją w roli głównej:
Po kilku dość intensywnych dniach spędzonych na Islandii (szczególnie tych w Reykjaviku) dzień na morzu był jak dar od niebios
:-) Trzeba w końcu nadrobić manko jeśli chodzi o sen i trochę się zregenerować. Zaliczyliśmy już pierwszą zmianę czasu (niestety w tą mniej lubianą stronę) – dostosowując się do czasu brytyjskiego.
Życie na statku było równie leniwe jak zazwyczaj na morzu.
W teatrze zaliczyłem włoskie show:
..oraz akrobatyczne:
Była też okazja wybrać się na wykład na temat historii i kultury Szkocji – w wyjątkowo kameralnym gronie:
Kucharze stanęli na wysokości zadania i zorganizowali festiwal makaronu:
…i nie tylko
:-)
Jakby było mało, przed północą przy basenie krytym była jeszcze możliwość zaliczenia bankietu. Ilość ciast, owoców i różnego rodzaju przekąsek była trudna do ogarnięcia. Całość otaczały niemalże dzieła sztuki wykonane z warzyw, owoców, pieczywa oraz lodu:
Tymczasem minęliśmy Wyspy Owcze (tym razem w sporej odległości). No i wróciło coś, o czym zapomnieliśmy przez ostatnie dni: prawdziwa noc. Co prawda pojawiła się bardzo późno (dobrze po 23) ale jednak.
Kolejny dzień spędzamy w Invergordon w Szkocji.
Z samego rana pojawił się pilot:
…minęliśmy kilka platform (na moje oko małych jak na typowe platformy wiertnicze):
…i w końcu zacumowaliśmy w Invergordon. To małe miasteczko, które samo w sobie nie stanowi zbyt dużej atrakcji:
Ja – podobnie jak część poznanych na statku rodaków byłem dzisiaj na całodniowej wycieczce ze statku do Loch Ness i głównego miasta północnej Szkocji – Inverness.
Tymczasem zaraz płyniemy dalej. Jutro dzień na morzu (znowu będzie przerwa w relacji) a pojutrze Bremerhaven w Niemczech. Powoli widać już niestety koniec rejsu…@samaki9 – stewarda z Polski nie spotkałem jeszcze nigdy, barmana udało mi się spotkać dwa razy (tego samego) na statku NCL. Dużo częściej zdarzają się w innych działach statku – np. na obecnym Polka pracuje w statkowym spa, na poprzednim statku z kolei Polak był I oficerem. Zdarzają się również w technicznej części statku (np. maszynowni).
Drobna korekta wcześniejszej części relacji dot. farmy Fridheimar. Oczywiście za zapylanie kwiatów odpowiedzialne są trzmiele a nie pszczoły
:-) Koledze, który wyłapał nieścisłość dziękuję i pozdrawiam
:-)
A wracając do relacji:
W Invergordon i podczas naszej wycieczki w Szkocji spodziewałem się raczej angielskiej (albo szkockiej
:-) ) pogody ale ta okazała się dla nas niezwykle miłosierna. Jedyną uciążliwością był chwilami silny wiatr. Poza tym od strony pogody nie było na co narzekać.
Przywitał nas samotny dudziarz w porcie:
…po czym wyruszyliśmy w trasę, która zakładała rundkę wokół jeziora Loch Ness z kilkoma postojami po drodze.
Tym razem wycieczka była łączona (angielski i francuski) ale przewodniczka radziła sobie z tym bez większego problemu.
Invergordon leży w północnej części Szkocji – tzw. Heighlands. Nazwa ta powinna kojarzyć się z górami, jednak okolice samego portu i początkowa część naszej wycieczki przebiegała praktycznie po płaskim terenie. Z tego właśnie powodu, w tej części Szkocji dużą rolę odgrywa rolnictwo. Główne uprawy to jęczmień i ziemniaki oraz przemysł związany z produkcją szkockiej whisky. Tutejsze pola aż kłuły w oczy soczystą zielenią:
Zresztą zielonych i kwietnych obrazków w tej części Szkocji nie brakowało:
Pierwszy postój przypadł na stolicę całego regionu – Inverness. Jest to miasto nie tylko z długą historią (początki sięgają VI wieku) ale również charakteryzujące się w ostatnich latach bardzo szybkim tempem rozwoju. Wystarczy wspomnieć, że w ciągu niespełna 10-u ostatnich lat liczba jego mieszkańców wzrosła o ok. 50% do obecnych ok. 75 tys. Położone jest przy rzece Ness, która jak na swoją mizerną długość (zaledwie 12 km) wygląda całkiem poważnie:
Spacerek po mieście zaczęliśmy od tutejszej katedry – siedziby Szkockiego Kościoła Episkopalnego:
Kościołów i wyznań (odłamów chrześcijańskich) w centrum miasta jest multum. Dwie spośród najstarszych świątyń znajdują się w spacerowej odległości od katedry, na drugim brzegu River Ness:
Pierwszą jest najstarszy, jeszcze średniowieczny kościół Iverness nazywany po prostu „The Old Church”:
Obok zlokalizowany jest z kolei Free North Church:
Uwagę przyciąga również miejski ratusz:
…oraz przede wszystkim zamek w Inverness:
Zamek pochodzi z XIX wieku jednak według legendy, w jego pobliżu wcześniej znajdował się inny – makbetowski - znany z dramatu Szekspira.
Po wizycie w Inverness rozpoczęliśmy objazd Loch Ness. To pierwszy widok na jezioro z okolic Dores w północnej części jeziora:
Oczywiście nie mogło zabraknąć budki poszukiwaczy Nessie – potwora z Loch Ness oraz jednocześnie (albo przede wszystkim) sprzedawców pamiątek:
Jak łatwo się domyślić, potwora nie zobaczyliśmy
:-)
Kolejny przystanek zaliczyliśmy w Foyers – miejscowości, która jest znana głównie z wysokiego na kilkadziesiąt metrów i malowniczo położonego wodospadu:
W normalnych warunkach podobny widok wywołałby zapewne masę „ochów” i „achów”. Niestety po wizycie na Islandii i tym co tam zobaczyliśmy, wodospad z Foyers wyglądał co najwyżej przeciętnie
:-)
Zazdroszczę!!! I zapisuję sie do tematu. Rejs kupiłeś bezpośrednio? Bo na stronach pośredników wypłyniecie jest z innego miasta dzień później? Tapniete z telefonu
@brzemia - ze sprzedażą tego rejsu to w ogóle było dziwnie. Na tyle na ile udało mi się rozpoznać temat, sprzedawany był z dwóch portów - z Amsterdamu (a w zasadzie jego okolic) oraz Bremerhaven w Niemczech - przy czym ta druga opcja była z jakichś powodów dostępna tylko u niemieckich pośredników. Costa bezpośrednio - przynajmniej teraz sprzedawała tylko wersję holenderską. Co było wcześniej, trudno mi powiedzieć. Samą rezerwację robiłem przez polskie biuro podróży specjalizujące się w rejsach-cena była taka sama jak bezpośrednio u Costy.A ja tymczasem dotarłem do prawdziwego holenderskiego wiatraka - jak z obrazka. Nazywa sie de Gooyer, jest kawałek od centrum. Zdjęcie wrzucę później bo teraz nie mam za bardzo jak. Tak się składa, że jest z nim zintegrowany mały browar, w związku z czym zatrzymałem się tutaj na chwilę ugasić pragnienie. W końcu dzisiaj miało być mało intensywnie:-)
Byłem pod tym wiatrakiem w Amsterdamie (De Grooier) i mam fotę sprzed 18 lat
;) Jak jeszcze na swoją pierwszą wyprawę solo wziąłem aparat z kliszą 24 focie
:P Może gdzieś wynajdę.Fajna trasa tym promem, jak na kajak i nie tylko.
;) Będę śledził i wspominał mój rejs Norroną z Dani na Islandię.
No właśnie nic nie czuć. Zupełnie. Przez miasto płynie rzeka Amstel, która dostarcza świeżej wody do połączonych z nią kanałów. Do tego funkcjonuje cały system śluz i pomp, który dba o wymianę wody w pozostałych kanałach.W ciągu roku, w kanałach są organizowane nawet zawody pływackie z udziałem królowej - a nie sądzę, żeby ktokolwiek (a królowa tym bardziej) wszedł do śmierdzącej wody
:-)
@xionc - przewodnik mówił co prawda o królowej ale faktycznie nagranie mogło być nieaktualne. Inaczej pozostają domysły co do przyczyn, np. że król nie potrafi pływać:-)
Zaintrygował mnie trochę ten hotel na dźwigu stoczniowym, który jest zlokalizowany na terenach NDSM (Faralda Crane Hotel).Poszperałem w sieci i widzę, że booking.com dał im 5 gwiazdek. Ceny też są 5-o gwiazdkowe. Ale spokojnie - apartamentów mają aż 3 (wszystkie dwupoziomowe) więc można chyba powiedzieć, że to hotel butikowy:-)Ja tymczasem wróciłem do swojego hotelu, który o takiej ilości gwiazdek nigdy nawet nie usłyszy. Haarlem okazało się bardzo ładnym a do tego sporym jeśli chodzi o wielkość miastem. Postaram się wrzucić coś więcej jutro rano. Około południa przyjmuję kurs na terminal portowy - czas zacząć właściwą część wycieczki czyli wypadałoby spotkać się w końcu ze statkiem.
Ceny internetu powalają... To znaczy że na morzu nie ma zasięgu? Rozumiem gdzieś na oceanie, ale tutaj jesteśmy względnie blisko lądów. Sorry, pytanie laika który nigdy nie płynął statkiem
:)
Jeśli telefon jest w stanie złapać zasięg z lądu to ceny są normalne. Jeśli złapie zasięg operatora na statku (czyli satelitarnego) to jest drogo. Generalna zasada jest prosta - wsiadając na statek/prom włączamy tryb offline, jak w samolocie. Czasem jak prom ma trasę wzdłuż brzegu to potrafi trzymać normalną sieć, ale to zależy od wielu czynników, powiedzmy że technicznych. Niestety dla użytkownika końcowego -operatorom opłaca się, żebyśmy korzystali z płatnego roamingu.
Patrzę na trasę rejsu i jednocześnie na mapę świata samą w sobie i zachodzę w głowę jak można było przy okazji takiego rejsu kompletnie zignorować tak niezwykłe miejsce jak Wyspy Owcze... czy wynika to wyłącznie z biznesowej decyzji czy żaden port na Wyspach Owczych nie jest przystosowany do obsługi takich kolosów?
greg2014 napisał:Nie wiem jak to jest u innych forumowiczów ale ja mam dziwną konstrukcję – w zimie wyjeżdżam w ciepłe kraje a w lecie ciągnie mnie do chłodówTeż tak mam
:D jakoś tak nie wyobrażam sobie, żeby lecieć np nad Morze Śródziemne podczas lata, kiedy to temperatury są mniej więcej na podobnym poziomie co u nas
;) jak gdzieś na południe to zawsze wybieram okres od października do marca, a od kwietnia do września wolę pojechać tam, gdzie zimą w życiu bym się nie pojawił, np Skandynawia. A poza tym fajnie jest tak w 3 godziny samolotem z Polski znaleźć się gdzieś, gdzie jest o 15-20 stopni cieplej w grudniu czy styczniu. A z kolei w lipcu być tam, gdzie jest 10-20 stopni (podczas kiedy zimą jest grubo na minusie).A tak poza tym ciekawa relacja
;) i to łącznie z Amsterdamem
;) marzy mi się Islandia na dwóch kółkach
;) może kiedyś...
kemot napisał:Patrzę na trasę rejsu i jednocześnie na mapę świata samą w sobie i zachodzę w głowę jak można było przy okazji takiego rejsu kompletnie zignorować tak niezwykłe miejsce jak Wyspy Owcze... czy wynika to wyłącznie z biznesowej decyzji czy żaden port na Wyspach Owczych nie jest przystosowany do obsługi takich kolosów?https://www.cruisemapper.com/ports/torshavn-port-51W zakładce "Schedule" są wymienione wycieczkowce zawijające do portu Torshavn w danym miesiącu, przykładowo w czerwcu ponad 10...
Czekam niecierpliwie na Islandię. Planuję co prawda ją objechać, ale może rejs to też dobry pomysł. [emoji848]Fajnie zobaczyć foty ze znajomych miejsc w Amsterdamie. Zdecydowanie moja ulubiona Wenecja w Europie. [emoji6]Wysłane z [emoji336]
@brzemia - ze statku biorę dwie wycieczki w ramach wydawania pieniędzy, które dostałem od Costy - w Akureyri i Invergordon. W Reykjaviku planuję skorzystać z miejscowej agencji (jestem po jakiejś wymianie maili - jest mniej więcej o połowę taniej). W pozostałych miejscach samodzielnie - coś na wzór tego co zaliczyłem w Kirkwall i dzisiaj.
greg2014 napisał:Jedną z nich jest bardzo zadbany ogród botaniczny, który pewnie sam w sobie nie byłby niczym nadzwyczajnym, gdyby nie to, że warto przypomnieć, że jest położony poza kręgiem polarnym. Jest to ponoć najbardziej na północ zlokalizowany ogród botaniczny:Całkiem ładny ten ogród, aczkolwiek ogród botaniczny w Tromso jest dalej na północ
:)
Do listy atrakcji w okolicy Myvatn, dodać jeszcze należy - gdyby ktoś się wybierał (najlepiej autem) - krater z jeziorkiem Krafla, wodospad-monstrum Dettifoss (+2 inne w pobliżu) oraz termy Myvatn Nature Baths.http://wesolowski.co/2015/10/13/islandia-myvatn/
Robisz świetne zdjęcia. I bardzo lubię Twoje relacje z promowych wypraw. Chociaż nigdy nie miałam okazji tak podróżować-Twoje relacje są zachęcające
:)
Jak będziesz w Rejkiawiku to proponuję zjeść hod-doga z kultowej budki niedaleko "Harpy" http://www.bbp.is. https://www.google.com/maps/place/B%C3%A6jarins+Beztu+Pylsur/@64.1481264,-21.9370554,142m/data=!3m1!1e3!4m5!3m4!1s0x0:0xeea12cdcfc633a79!8m2!3d64.1482785!4d-21.937986
Pozdrawiam
greg2014 napisał:Wspomnianych wcześniej hot-dogów nie namierzyłem ale mówiąc szczerze, nie szukałem ich jakoś szczególnie. Może funkcjonują jak krakowska niebieska nyska z kiełbaskami – tylko w określonych godzinach
:-)Nie masz czego żałować bo one są po prostu słabe. Już bardziej smakują na pierwszej lepszej sieciowej stacji benzynowej w Polsce
;)
Najlepsze źródło informacji to recepcja, animatorzy, kelnerzy itd. Zresztą już przy check-in pracownicy w terminalu mają zawsze tabelkę z ilością gości wg narodowości-wystarczy poprosić żeby ci ją pokazali.Poza tym od załogi statku dowiesz się wszystkiego:-)A Polkę pracującą w spa spotkaliśmy chyba drugiego dnia. Akurat za 2 tygodnie kończy się jej kontrakt.
@greg2014Naprawdę miło się z Tobą płynęło i zwiedzało przez ten tydzień z hakiem.Relacja rzetelna, mnóstwo informacji w przystępnej formie.Zdjęć nie za dużo, ani nie za mało. Miejsca na Islandii mi dobrze znane, ale zawsze miło do nich wracam. No i pogoda zdecydowanie Ci dopisała.pozdrawiam
;)
Patrząc na zdjęcia owoców morza łatwo można stwierdzić czym różni się Costa od MSC. Moj pierwszy rejs był Costa i żaden następny już nie miał takiego jedzienia...Tapniete z telefonu
Akurat tym statkiem miałem okazję płynąć w listopadzie 2017 roku i podobnie jak wtedy oceniam go pozytywnie.Na pewno zajmuje miejsce wyższe niż Costa Fortuna ze stycznia br.Szczerze mówiąc nie wiem, czy przeszedł jakiś poważniejszy remont. Wystrój w barach i niektórych przestrzeniach wspólnych jest faktycznie nieco inny. Co do stanu technicznego to były oczywiście miejsca, które proszą się o jakieś odświeżenie (np. popękane listwy przypodłogowe w niektórych miejscach) ale nie było to moim zdaniem nic krytycznego i rzucającego się na pierwszy rzut oka.Organizacji też wiele nie można zarzucić - może podczas dni na morzu za wcześnie kończyło się śniadanie
:-)Ze statkowej rozrywki (poza kilkoma przedstawieniami w teatrze) specjalnie nie korzystałem. Zapewniliśmy ją sobie w polskim gronie. Gdyby jednak nie to, to pracę cruise directora, który odpowiada za cały pion rozrywki oceniłbym prawdopodobnie dość nisko. W mojej ocenie trochę brakowało specyficznej i trudnej do zdefiniowania Costowej żywiołowości. Przykładowo nie zorganizowano żadnej imprezy z okazji przekroczenia koła polarnego. Nie było również pokazu rzeźbienia w lodzie, które miałem jak dotąd możliwość oglądać na każdym (!) statku Costy. Ale nie zmienia to faktu, że całość oceniam pozytywnie - rewelacyjna trasa w pełni zrekompensowała te w sumie niewielkie mankamenty.
Dzięki za kolejną fantastyczna relację. Mam tylko jedno pytanie. Czy tym razem również skorzystałeś z promocji na statku i kupiłeś kolejny rejs i gdzie nas zabierasz w kolejną podróż ?
:)
@greg1291 - akurat na tym rejsie nic nie rezerwowałem chociaż było trzech konsultantów zajmujących się sprzedażą przyszłych rejsów i mieli całkiem spory ruch w interesie.Mam jeszcze dwa rejsy zaplanowane wcześniej. Oba są związane z repozycją statku między sezonami - w związku z tym są dłuższe i mają sporo dni na morzu. Pierwszy w listopadzie br. - transatlantyk z Marsylii do Buenos Aires na Costa Pacifica (mam wyjątkowe szczęście do tego statku - to będzie już kolejny rejs na jego pokładzie). Drugi z kolei przypada na marzec 2020 - rejs z Dubaju do Włoch na Costa Diadema. Obie trasy miałem okazję "prawie" zaliczyć (pierwszą tylko bez samego Buenos Aires, drugą w całości - ale minimalnie różną jeśli chodzi o porty) ale chętnie tam wrócę. Poza tym duża liczba dni na morzu da szansę na połączenie "plażingu" podczas przejścia przez Atlantyk czy Kanał Sueski z typową rejsową objazdówką i zwiedzaniem poszczególnych portów - podobnie jak było to w przypadku transatlantyku na Karaiby z ub. roku.Możliwe, że w międzyczasie coś jeszcze wypadnie ale jeśli już to bardziej w ramach ofert "last minute" niż planowania z większym wyprzedzeniem.
Nie wiem czy „Ugly brohers” to lokaly twórca, ale jeśli tak to jego twórczość można zobaczyć w wielu miejscach:
Z islandzkiej szarzyzny wyróżnia się również „niebieski domek”:
Do street artu to już może nie należy, ale w wielu miejscach można zobaczyć przywiązane do ławek przemoczone zazwyczaj zeszyty, w których przechodnie mogą upamiętnić swoje złote myśli:
Większość jest po islandzku. Można jednak zobaczyć wyjątki: :-)
O ile prawie każda stolica w Europie ma jakiś pomnik upamiętniający narodowych bohaterów, pomnik nieznanego żołnierza itp. – tak Reykjavik ma pomnik jedyny w swoim rodzaju – poświęcony nieznanemu biurokracie:
Pomnik zlokalizowany jest w okolicy miejskiego ratusza. Nie wiem czy przypadkiem jest, że pomnikowy biurokrata kieruje swoje kroki właśnie tam :-)
Na koniec jeszcze kilka polskich akcentów – zaczynając od widocznej z nadbrzeżnej promenady biało-czerwonej flagi powiewającej nad polską ambasadą w Reykjaviku:
…na czymś, co mnie kompletnie zaskoczyło w supermarkecie:
Z rozmowy ze sprzedawcą, który czuwał przy kasach samoobsługowych wynikało, że w Reykjaviku Polaków jest mnóstwo (świadczyły zresztą o tym inne polskie akcenty, o których pisałem wcześniej). Również inni Polacy poznani na statku potwierdzili te spostrzeżenia – na dziś na Islandii Polacy stanowią do tego stopnia dużą mniejszość, że sprawy urzędowe można bez problemu załatwić w języku polskim :-) Mimo wszystko zaskoczenie :-)
I w ten sposób, mój pobyt na Islandii dobiegł końca. To pożegnalna fotka już ze statku z Hallgrimskirkją w roli głównej:
Życie na statku było równie leniwe jak zazwyczaj na morzu.
W teatrze zaliczyłem włoskie show:
..oraz akrobatyczne:
Była też okazja wybrać się na wykład na temat historii i kultury Szkocji – w wyjątkowo kameralnym gronie:
Kucharze stanęli na wysokości zadania i zorganizowali festiwal makaronu:
…i nie tylko :-)
Jakby było mało, przed północą przy basenie krytym była jeszcze możliwość zaliczenia bankietu. Ilość ciast, owoców i różnego rodzaju przekąsek była trudna do ogarnięcia. Całość otaczały niemalże dzieła sztuki wykonane z warzyw, owoców, pieczywa oraz lodu:
Tymczasem minęliśmy Wyspy Owcze (tym razem w sporej odległości). No i wróciło coś, o czym zapomnieliśmy przez ostatnie dni: prawdziwa noc. Co prawda pojawiła się bardzo późno (dobrze po 23) ale jednak.
Kolejny dzień spędzamy w Invergordon w Szkocji.
Z samego rana pojawił się pilot:
…minęliśmy kilka platform (na moje oko małych jak na typowe platformy wiertnicze):
…i w końcu zacumowaliśmy w Invergordon. To małe miasteczko, które samo w sobie nie stanowi zbyt dużej atrakcji:
Ja – podobnie jak część poznanych na statku rodaków byłem dzisiaj na całodniowej wycieczce ze statku do Loch Ness i głównego miasta północnej Szkocji – Inverness.
Tymczasem zaraz płyniemy dalej. Jutro dzień na morzu (znowu będzie przerwa w relacji) a pojutrze Bremerhaven w Niemczech. Powoli widać już niestety koniec rejsu…@samaki9 – stewarda z Polski nie spotkałem jeszcze nigdy, barmana udało mi się spotkać dwa razy (tego samego) na statku NCL. Dużo częściej zdarzają się w innych działach statku – np. na obecnym Polka pracuje w statkowym spa, na poprzednim statku z kolei Polak był I oficerem. Zdarzają się również w technicznej części statku (np. maszynowni).
Drobna korekta wcześniejszej części relacji dot. farmy Fridheimar. Oczywiście za zapylanie kwiatów odpowiedzialne są trzmiele a nie pszczoły :-) Koledze, który wyłapał nieścisłość dziękuję i pozdrawiam :-)
A wracając do relacji:
W Invergordon i podczas naszej wycieczki w Szkocji spodziewałem się raczej angielskiej (albo szkockiej :-) ) pogody ale ta okazała się dla nas niezwykle miłosierna. Jedyną uciążliwością był chwilami silny wiatr. Poza tym od strony pogody nie było na co narzekać.
Przywitał nas samotny dudziarz w porcie:
…po czym wyruszyliśmy w trasę, która zakładała rundkę wokół jeziora Loch Ness z kilkoma postojami po drodze.
Tym razem wycieczka była łączona (angielski i francuski) ale przewodniczka radziła sobie z tym bez większego problemu.
Invergordon leży w północnej części Szkocji – tzw. Heighlands. Nazwa ta powinna kojarzyć się z górami, jednak okolice samego portu i początkowa część naszej wycieczki przebiegała praktycznie po płaskim terenie. Z tego właśnie powodu, w tej części Szkocji dużą rolę odgrywa rolnictwo. Główne uprawy to jęczmień i ziemniaki oraz przemysł związany z produkcją szkockiej whisky. Tutejsze pola aż kłuły w oczy soczystą zielenią:
Zresztą zielonych i kwietnych obrazków w tej części Szkocji nie brakowało:
Pierwszy postój przypadł na stolicę całego regionu – Inverness. Jest to miasto nie tylko z długą historią (początki sięgają VI wieku) ale również charakteryzujące się w ostatnich latach bardzo szybkim tempem rozwoju. Wystarczy wspomnieć, że w ciągu niespełna 10-u ostatnich lat liczba jego mieszkańców wzrosła o ok. 50% do obecnych ok. 75 tys. Położone jest przy rzece Ness, która jak na swoją mizerną długość (zaledwie 12 km) wygląda całkiem poważnie:
Spacerek po mieście zaczęliśmy od tutejszej katedry – siedziby Szkockiego Kościoła Episkopalnego:
Kościołów i wyznań (odłamów chrześcijańskich) w centrum miasta jest multum. Dwie spośród najstarszych świątyń znajdują się w spacerowej odległości od katedry, na drugim brzegu River Ness:
Pierwszą jest najstarszy, jeszcze średniowieczny kościół Iverness nazywany po prostu „The Old Church”:
Obok zlokalizowany jest z kolei Free North Church:
Uwagę przyciąga również miejski ratusz:
…oraz przede wszystkim zamek w Inverness:
Zamek pochodzi z XIX wieku jednak według legendy, w jego pobliżu wcześniej znajdował się inny – makbetowski - znany z dramatu Szekspira.
Po wizycie w Inverness rozpoczęliśmy objazd Loch Ness. To pierwszy widok na jezioro z okolic Dores w północnej części jeziora:
Oczywiście nie mogło zabraknąć budki poszukiwaczy Nessie – potwora z Loch Ness oraz jednocześnie (albo przede wszystkim) sprzedawców pamiątek:
Jak łatwo się domyślić, potwora nie zobaczyliśmy :-)
Kolejny przystanek zaliczyliśmy w Foyers – miejscowości, która jest znana głównie z wysokiego na kilkadziesiąt metrów i malowniczo położonego wodospadu:
W normalnych warunkach podobny widok wywołałby zapewne masę „ochów” i „achów”. Niestety po wizycie na Islandii i tym co tam zobaczyliśmy, wodospad z Foyers wyglądał co najwyżej przeciętnie :-)