Dzień 9 Plan był prosty i nie wymagający dużego zaangażowania. Jedziemy z rana ładować akumulatorki na Anse Severe. Ja dodatkowo robie sobie jeszcze przejażdżkę na drugą stronę wyspy aż do końca drogi. Mijałem po kolei Anse Potates, Anse Grosse, Anse Bananas aż do Anse Fourmis. Trasa rowerowa na pięć z plusem. Woda po drodze mieni się tropikalnym błękitem. Ze wszystkim wspomnianych powyżej najbardziej wpadła mi w oko Anse Grosse. W ciągu dnia Anse Severe jest chyba najlepszym miejscem do spędzania czasu nad wodą. Woda jest tu krystalicznie czysta i miejscami widnieją duże połacie piaszczystego dna, co umila kąpiele. Ludzi zliczyć można na palcach dwóch rąk, dużo cienia i smakowite soki w wielu z przystających do Severe barów. Do końca dnia nie robimy kompletnie nic z przerwą na obiad. Po prostu odpoczywamy. Wieczorem ponawiamy wizytę na helikopterowym lądowisku.
Jest to nasza ostatnia noc w La Digue, które szybko stało się naszą ulubioną wyspą ever. Pokochaliśmy tutejszą jazdę na rowerze, wesołych ludzi, którzy na każdym kroku Cię zagadują i mówią hello. Pokochaliśmy plaże. Nie ma tu żadnych naganiaczy. Jedzenie jest bardzo dobre (polecamy Rey and Josh Take Away). Znaleźliśmy nasz wesoły skrawek na ziemi i zakotwiczył on w naszej głowie na stałe.
Anse Severe
Anse Severe
Anse Severe
Anse Severe
Lądowisko przy L'Union Farm
Anse Severe
Anse Grosse
Anse Banane
Anse Grosse Dzień 10 Początkowo mieliśmy wypływać do Mahe o godz 14:30. Jednak możliwość darmowej zmiany na 4 godziny przed, checkout w hotelu do godz 10:00 i chęć zobaczenia przynajmniej rąbka największej wyspy zmobilizowało nas do wypłynięcia o godzinie 7:30 rano. Po dotarciu do portu udaje nam się wynająć auto na jeden dzień z odstawieniem na lotnisku. Zostawiliśmy rzeczy w hotelu i pojechaliśmy w pierwszej kolejności na Beau Vallon Beach. Plaża dla nas okazała się kompletnym niewypałem. Woda bardzo zmącona z duża ilością glonów. Mimo to siedzieliśmy na niej trochę czasu a później objechaliśmy północny cypel dookoła. Dalej plaże już wyglądały o niebo lepiej więc trasa była ucztą dla oka. Kończąc objazdówkę ponownie witamy w Victorii i tam zostajemy chwilę dłużej żeby kupić resztę pamiątek, pójść na targ rybny oraz zaopatrzyć się w jedzenie na późny obiad oraz kolację. Po zamknięciu naszej listy ToDo wracamy do hotelu, z którego mamy genialny widok z góry na stolicę oraz port. Ostatni wieczór na Seszelach chillujemy na wspomnianym już tarasie pięknego kolonialnego domu. Cała trójka ma podobne odczucia “Pokochaliśmy Seszele”.
Dzień 11 i 12 Stolicę opuszczamy przed godziną 6 rano. Lot mamy wczesnym rankiem a my musimy jeszcze odstawić auto na stacji benzynowej naprzeciw lotniska i podobnie jak w Praslin zostawić kasę i kluczyk wewnątrz auta. Lecimy z powrotem Emirates przez Dubaj do Londynu. Tak zostały przebukowane nasze loty po pierwszej zmianie w Keny-i. Wcale nie narzekamy bo przesiadkę zrobiliśmy w półtorej godziny i zakładam, że standard podróży też był na lepszym poziomie. Do Londynu przylecieliśmy wieczorem. Skorzystaliśmy z uprzejmości naszych znajomych i u nich spędziliśmy noc. Na drugi dzień Wizz Airem wróciliśmy do domu.
Odpowiadając na pytanie zadane w tytule to ta podróż była dla nas i rajem i piekłem jednocześnie. Jaka może być więc dla innych? Musicie sami sobie odpowiedzieć ale pamiętajcie, że dobra ze złem przeważnie wygrywa
:)
Za loty wyszło ok 1800/os zł (1240 KQ + doloty). Promy 600 zł/oz. Hotele 9 nocy 4100/3os Całość z jedzeniem, wynajmem aut, rowerów itd bez zbytniego oszczędzania wyszła około 6k na osobę. Jak komuś będzie zależało to mogę zrobić dokładny rachunek.
Na Seszele wybieram się w grudniu. Oczywiście może się to (wymogi) jeszcze zmienić ale: Czy jest wymóg wypełnienia "Seychelles Electronic Border System"? ewentualnie czegokolwiek innego?Na necie wyczytałem że wszedł jakiś nowy przepis gdzie hotele pobierają dodatkowy "podatek" (jakiś nowy przepis turystyczny). Jak było u was? czy może był po prostu już wcześniej wliczony w cenę (będę brał na bookingu)Bilety na prom w odniesieniu do was mam zamiar kupować na miejscu (w dniu wyjazdu). Rozumie że nie ma z tym problemu?
Jedynie Electronic Border System jest wymagany. Co do hotelu my mieliśmy wszystko przez booking i w każdym płaciliśmy dodatkowo podatek turystyczny, z tym że to były jakieś nieduże kwoty 50-100 rupii. Za każdym razem w sumie inaczej. Jeżeli chodzi o promy my kupiliśmy kilka dni przed wylotem i nie było żadnych ograniczeń w rozkładzie na stronie. Na trzy rejsy jeden był obłożony prawie na maksa więc zakładam że w skrajnych przypadkach może braknąć miejsca na ostatnią chwilę ale tak to na miejscu raczej do ogarnięcia. Polecałbym kupno wcześniej przez stronę bo one chyba są w 100 proc zwrotne w przypadku rezygnacji do jakiegoś czasu + możliwa zmiana rejsu na 4 godziny przed wypłynięciem.
Widziałem różne procenty na wyspie, więc jest wybór w razie czego, ale faktycznie "w kopie" jest różnica, bo i słabe 25%, jak i nasze standardowe 43%...
Wlasnie czytam relacje i w 2015 roku robilismy ta sama rotacje w pierwsza stronę, tyle ze z Paryza przez Nairobi na Mahe i....nasze torby tez nie dolecialy i znalazly sie dopiero 3 dni pozniej:), teraz w Pazdzierniku znowu Kenya Airways, tym razem Mauritius, ale miejmy nadzieje ze obedzie sie bez przygod. Fajna relacja, milo wrocic pamiecia do odwiedzonych miejsc:)
Plan był prosty i nie wymagający dużego zaangażowania. Jedziemy z rana ładować akumulatorki na Anse Severe. Ja dodatkowo robie sobie jeszcze przejażdżkę na drugą stronę wyspy aż do końca drogi. Mijałem po kolei Anse Potates, Anse Grosse, Anse Bananas aż do Anse Fourmis. Trasa rowerowa na pięć z plusem. Woda po drodze mieni się tropikalnym błękitem. Ze wszystkim wspomnianych powyżej najbardziej wpadła mi w oko Anse Grosse.
W ciągu dnia Anse Severe jest chyba najlepszym miejscem do spędzania czasu nad wodą. Woda jest tu krystalicznie czysta i miejscami widnieją duże połacie piaszczystego dna, co umila kąpiele. Ludzi zliczyć można na palcach dwóch rąk, dużo cienia i smakowite soki w wielu z przystających do Severe barów.
Do końca dnia nie robimy kompletnie nic z przerwą na obiad. Po prostu odpoczywamy. Wieczorem ponawiamy wizytę na helikopterowym lądowisku.
Jest to nasza ostatnia noc w La Digue, które szybko stało się naszą ulubioną wyspą ever. Pokochaliśmy tutejszą jazdę na rowerze, wesołych ludzi, którzy na każdym kroku Cię zagadują i mówią hello. Pokochaliśmy plaże. Nie ma tu żadnych naganiaczy. Jedzenie jest bardzo dobre (polecamy Rey and Josh Take Away). Znaleźliśmy nasz wesoły skrawek na ziemi i zakotwiczył on w naszej głowie na stałe.
Anse Severe
Anse Severe
Anse Severe
Anse Severe
Lądowisko przy L'Union Farm
Anse Severe
Anse Grosse
Anse Banane
Anse Grosse
Początkowo mieliśmy wypływać do Mahe o godz 14:30. Jednak możliwość darmowej zmiany na 4 godziny przed, checkout w hotelu do godz 10:00 i chęć zobaczenia przynajmniej rąbka największej wyspy zmobilizowało nas do wypłynięcia o godzinie 7:30 rano. Po dotarciu do portu udaje nam się wynająć auto na jeden dzień z odstawieniem na lotnisku.
Zostawiliśmy rzeczy w hotelu i pojechaliśmy w pierwszej kolejności na Beau Vallon Beach. Plaża dla nas okazała się kompletnym niewypałem. Woda bardzo zmącona z duża ilością glonów. Mimo to siedzieliśmy na niej trochę czasu a później objechaliśmy północny cypel dookoła. Dalej plaże już wyglądały o niebo lepiej więc trasa była ucztą dla oka. Kończąc objazdówkę ponownie witamy w Victorii i tam zostajemy chwilę dłużej żeby kupić resztę pamiątek, pójść na targ rybny oraz zaopatrzyć się w jedzenie na późny obiad oraz kolację. Po zamknięciu naszej listy ToDo wracamy do hotelu, z którego mamy genialny widok z góry na stolicę oraz port. Ostatni wieczór na Seszelach chillujemy na wspomnianym już tarasie pięknego kolonialnego domu. Cała trójka ma podobne odczucia “Pokochaliśmy Seszele”.
Dzień 11 i 12
Stolicę opuszczamy przed godziną 6 rano. Lot mamy wczesnym rankiem a my musimy jeszcze odstawić auto na stacji benzynowej naprzeciw lotniska i podobnie jak w Praslin zostawić kasę i kluczyk wewnątrz auta. Lecimy z powrotem Emirates przez Dubaj do Londynu. Tak zostały przebukowane nasze loty po pierwszej zmianie w Keny-i. Wcale nie narzekamy bo przesiadkę zrobiliśmy w półtorej godziny i zakładam, że standard podróży też był na lepszym poziomie. Do Londynu przylecieliśmy wieczorem. Skorzystaliśmy z uprzejmości naszych znajomych i u nich spędziliśmy noc. Na drugi dzień Wizz Airem wróciliśmy do domu.
Odpowiadając na pytanie zadane w tytule to ta podróż była dla nas i rajem i piekłem jednocześnie. Jaka może być więc dla innych? Musicie sami sobie odpowiedzieć ale pamiętajcie, że dobra ze złem przeważnie wygrywa :)
Za loty wyszło ok 1800/os zł (1240 KQ + doloty).
Promy 600 zł/oz.
Hotele 9 nocy 4100/3os
Całość z jedzeniem, wynajmem aut, rowerów itd bez zbytniego oszczędzania wyszła około 6k na osobę. Jak komuś będzie zależało to mogę zrobić dokładny rachunek.