Anse Patates Dzień 7 Jest to nasz jeden z najaktywniejszych dni bo wybieramy się na drugą stronę wyspy zobaczyć kolejno Grand Anse, Petite Anse i Anse Cocos. Żeby dotrzeć na pierwszą czekała nas 25 minutowa jazda na rowerze. Na Grand Anse spędziliśmy 30 minut. Mimo tego, że jest to największa plaża na wyspie - przy okazji bardzo też ładna i szeroka - to będąc chwilę przed dziesiątą na miejscu mieliśmy ją całkowicie na wyłączność. Zakładam, że d’Argent skupia dziennie jakieś 50% turystów, co za tym idzie cała reszta dzieli się na wszystkie pozostałe plaże. Grand Anse zapamiętamy również z tego, że od przybycia towarzyszyły nam dwa wesołe pieski.
Idąc ścieżką dalej w kierunku Petite Anse trzeba się trochę powspinać po skałach znajdujących się na niej. Trzeba uważać bo może być ślisko. W naszym przypadku w noc poprzedzającą, padało intensywnie i nie dość że skały były śliskie to i główny szlak był miejscami pozalewany i trzeba było brodzić w wodzie po kostki.
Petite Anse jest pomniejszoną wersją Grand Anse. Nie zabawiliśmy tam długo, jedynie pstryknęliśmy kilka zdjęć i poszliśmy dalej do miejsca docelowego czyli Anse Cocos.
Droga z Petite na Cocos jest napewno wolniejsza niż z Grand na Petite. Sama wspinaczka jest dwa razy dłuższa niż poprzednio i momentami służy jako trening nóg. Umęczeni w końcu docieramy do celu, gdzie wita nas barek z napojami. Jak się okazuje warto się było pomęczyć. Miejsce jest zaskakujące i po prostu piękne. Można powiedzieć, że składa się z dwóch części - głównej plaży oraz naturalnego basenu ukrytego między skałami. Woda ma tu unikatowy błękitny kolor. Na basenie mało ludzi i można swobodnie popływać i porobić zdjęcia bez udziału osób trzecich. Ma to naprawdę niepowtarzalny klimat a nuta tu jest zniewalająca. Wszystko w akompaniamencie tropikalnej dżungli za plecami. Ja tego dnia jestem szczególnie szczęśliwy bo w końcu wykorzystałem drona robiąc wiele ciekawych ujęć. Podsumowując jak dla nas jest to miejscówka, którą porostu trzeba zobaczyć na wyspie bez względu na wysiłek, który trzeba ponieść w drodze.
Spędziliśmy tam większość dnia a powrót z przystankami na jedzenie zajął nam półtorej godziny. Tego dnia już nic więcej nie musieliśmy robić
:)
Jedynie Electronic Border System jest wymagany. Co do hotelu my mieliśmy wszystko przez booking i w każdym płaciliśmy dodatkowo podatek turystyczny, z tym że to były jakieś nieduże kwoty 50-100 rupii. Za każdym razem w sumie inaczej.
Jeżeli chodzi o promy my kupiliśmy kilka dni przed wylotem i nie było żadnych ograniczeń w rozkładzie na stronie. Na trzy rejsy jeden był obłożony prawie na maksa więc zakładam że w skrajnych przypadkach może braknąć miejsca na ostatnią chwilę ale tak to na miejscu raczej do ogarnięcia.
Polecałbym kupno wcześniej przez stronę bo one chyba są w 100 proc zwrotne w przypadku rezygnacji do jakiegoś czasu + możliwa zmiana rejsu na 4 godziny przed wypłynięciem.Dzień 8 Mając wciąż za mało godzin przeleżanych na piachu zdecydowaliśmy się ponownie na d’Argent. Okazało się to strzałem w dziesiątke bo tego dnia było dwa razy mniej ludzi niż poprzednio. Kompletnie nie wiem z czego to wynikało. Ponadto ja miałem jeszcze niewyrównane, dronowe rachunki w tym miejscu a nasz pięcioletni syn zaprzyjaźnił się z urzędującymi tutaj rybami, które karmił tego dnia z ręki. Dla odmiany względem pierwszej wizyty udaliśmy się tym razem na drugą część plaży, gdzie chyba są lepsze warunki do pływania w wodzie.
Korzystając z posiadania opaski wstępu postanawiamy się wieczorem jeszcze pożegnać z tym kultowym miejscem i jedziemy tam trzeci raz. Zachód słońca nie należy do najwspanialszych tam ale i rownież plaża podczas przypływy nie jest tak ładna jak za dnia. Nie przekonani widokami postanowiliśmy wracać w kierunku miasta tylko po to by po chwili zmienić plan i usiąść na lądowisku helikoptera, które znajduje się zaledwie paręnaście metrów przed bramą L’Union Farm. Całkiem przypadkiem odkrywamy, że zbierają się tam ludzie bo jest tam najlepszy widok na przeciwlegle leżące Praslin robiące za panoramę dla naszej zachodzącej gwiazdy. Fartem doświadczyliśmy obłędnego zachodu słońca (w tym czasie była to dla nas rekompensata za wszechobecne w Polsce, widziane niemal, że wszędzie zorze polarne). Na tym zakończyliśmy kolejny dzień przygody.
Na Seszele wybieram się w grudniu. Oczywiście może się to (wymogi) jeszcze zmienić ale: Czy jest wymóg wypełnienia "Seychelles Electronic Border System"? ewentualnie czegokolwiek innego?Na necie wyczytałem że wszedł jakiś nowy przepis gdzie hotele pobierają dodatkowy "podatek" (jakiś nowy przepis turystyczny). Jak było u was? czy może był po prostu już wcześniej wliczony w cenę (będę brał na bookingu)Bilety na prom w odniesieniu do was mam zamiar kupować na miejscu (w dniu wyjazdu). Rozumie że nie ma z tym problemu?
Jedynie Electronic Border System jest wymagany. Co do hotelu my mieliśmy wszystko przez booking i w każdym płaciliśmy dodatkowo podatek turystyczny, z tym że to były jakieś nieduże kwoty 50-100 rupii. Za każdym razem w sumie inaczej. Jeżeli chodzi o promy my kupiliśmy kilka dni przed wylotem i nie było żadnych ograniczeń w rozkładzie na stronie. Na trzy rejsy jeden był obłożony prawie na maksa więc zakładam że w skrajnych przypadkach może braknąć miejsca na ostatnią chwilę ale tak to na miejscu raczej do ogarnięcia. Polecałbym kupno wcześniej przez stronę bo one chyba są w 100 proc zwrotne w przypadku rezygnacji do jakiegoś czasu + możliwa zmiana rejsu na 4 godziny przed wypłynięciem.
Widziałem różne procenty na wyspie, więc jest wybór w razie czego, ale faktycznie "w kopie" jest różnica, bo i słabe 25%, jak i nasze standardowe 43%...
Wlasnie czytam relacje i w 2015 roku robilismy ta sama rotacje w pierwsza stronę, tyle ze z Paryza przez Nairobi na Mahe i....nasze torby tez nie dolecialy i znalazly sie dopiero 3 dni pozniej:), teraz w Pazdzierniku znowu Kenya Airways, tym razem Mauritius, ale miejmy nadzieje ze obedzie sie bez przygod. Fajna relacja, milo wrocic pamiecia do odwiedzonych miejsc:)
Anse d'Argent
Droga na Anse d'Argent
Anse d'Argent
Anse d'Argent
Anse Severe
Anse Severe
Anse Severe
Anse Patates
Anse Patates
Anse Patates
Anse Patates
Anse Patates
Jest to nasz jeden z najaktywniejszych dni bo wybieramy się na drugą stronę wyspy zobaczyć kolejno Grand Anse, Petite Anse i Anse Cocos. Żeby dotrzeć na pierwszą czekała nas 25 minutowa jazda na rowerze.
Na Grand Anse spędziliśmy 30 minut. Mimo tego, że jest to największa plaża na wyspie - przy okazji bardzo też ładna i szeroka - to będąc chwilę przed dziesiątą na miejscu mieliśmy ją całkowicie na wyłączność. Zakładam, że d’Argent skupia dziennie jakieś 50% turystów, co za tym idzie cała reszta dzieli się na wszystkie pozostałe plaże. Grand Anse zapamiętamy również z tego, że od przybycia towarzyszyły nam dwa wesołe pieski.
Idąc ścieżką dalej w kierunku Petite Anse trzeba się trochę powspinać po skałach znajdujących się na niej. Trzeba uważać bo może być ślisko. W naszym przypadku w noc poprzedzającą, padało intensywnie i nie dość że skały były śliskie to i główny szlak był miejscami pozalewany i trzeba było brodzić w wodzie po kostki.
Petite Anse jest pomniejszoną wersją Grand Anse. Nie zabawiliśmy tam długo, jedynie pstryknęliśmy kilka zdjęć i poszliśmy dalej do miejsca docelowego czyli Anse Cocos.
Droga z Petite na Cocos jest napewno wolniejsza niż z Grand na Petite. Sama wspinaczka jest dwa razy dłuższa niż poprzednio i momentami służy jako trening nóg. Umęczeni w końcu docieramy do celu, gdzie wita nas barek z napojami. Jak się okazuje warto się było pomęczyć. Miejsce jest zaskakujące i po prostu piękne. Można powiedzieć, że składa się z dwóch części - głównej plaży oraz naturalnego basenu ukrytego między skałami. Woda ma tu unikatowy błękitny kolor. Na basenie mało ludzi i można swobodnie popływać i porobić zdjęcia bez udziału osób trzecich. Ma to naprawdę niepowtarzalny klimat a nuta tu jest zniewalająca. Wszystko w akompaniamencie tropikalnej dżungli za plecami. Ja tego dnia jestem szczególnie szczęśliwy bo w końcu wykorzystałem drona robiąc wiele ciekawych ujęć. Podsumowując jak dla nas jest to miejscówka, którą porostu trzeba zobaczyć na wyspie bez względu na wysiłek, który trzeba ponieść w drodze.
Spędziliśmy tam większość dnia a powrót z przystankami na jedzenie zajął nam półtorej godziny.
Tego dnia już nic więcej nie musieliśmy robić :)
Jeżeli chodzi o promy my kupiliśmy kilka dni przed wylotem i nie było żadnych ograniczeń w rozkładzie na stronie. Na trzy rejsy jeden był obłożony prawie na maksa więc zakładam że w skrajnych przypadkach może braknąć miejsca na ostatnią chwilę ale tak to na miejscu raczej do ogarnięcia.
Polecałbym kupno wcześniej przez stronę bo one chyba są w 100 proc zwrotne w przypadku rezygnacji do jakiegoś czasu + możliwa zmiana rejsu na 4 godziny przed wypłynięciem.Dzień 8
Mając wciąż za mało godzin przeleżanych na piachu zdecydowaliśmy się ponownie na d’Argent. Okazało się to strzałem w dziesiątke bo tego dnia było dwa razy mniej ludzi niż poprzednio. Kompletnie nie wiem z czego to wynikało. Ponadto ja miałem jeszcze niewyrównane, dronowe rachunki w tym miejscu a nasz pięcioletni syn zaprzyjaźnił się z urzędującymi tutaj rybami, które karmił tego dnia z ręki.
Dla odmiany względem pierwszej wizyty udaliśmy się tym razem na drugą część plaży, gdzie chyba są lepsze warunki do pływania w wodzie.
Korzystając z posiadania opaski wstępu postanawiamy się wieczorem jeszcze pożegnać z tym kultowym miejscem i jedziemy tam trzeci raz. Zachód słońca nie należy do najwspanialszych tam ale i rownież plaża podczas przypływy nie jest tak ładna jak za dnia. Nie przekonani widokami postanowiliśmy wracać w kierunku miasta tylko po to by po chwili zmienić plan i usiąść na lądowisku helikoptera, które znajduje się zaledwie paręnaście metrów przed bramą L’Union Farm. Całkiem przypadkiem odkrywamy, że zbierają się tam ludzie bo jest tam najlepszy widok na przeciwlegle leżące Praslin robiące za panoramę dla naszej zachodzącej gwiazdy. Fartem doświadczyliśmy obłędnego zachodu słońca (w tym czasie była to dla nas rekompensata za wszechobecne w Polsce, widziane niemal, że wszędzie zorze polarne).
Na tym zakończyliśmy kolejny dzień przygody.