Dalej zatrzymujemy się tylko przy zaporze Hoovera. Podobno dzięki budowie tej tamy (wówczas największej na świecie) zaistniało Las Vegas. Choć chyba jego prawdziwy rozwój przyniosła dopiero legalizacja hazardu w Nevadzie.
Tym razem nasz hotel jest położony w innej części miasta, na samym końcu głównej ulicy. Mamy ogromną wieżę widokową gdzie można skakać na bungee lub jeździć na rollercoasterach. Większość dnia mija nam w kasynach na przegrywaniu pieniędzy
:)
W nocy wjeżdżam jeszcze do góry zobaczyć widok, ale w końcu światło gasi "gouda", roznoszona przez piękne kelnerki
:)
Po cołonocnych wojażach ciężko się dobudzić. W szczególności w tym mieście.
Na dole nic się nie zmieniło. Jak grali, tak grają.
Ja za chwilę będę musiał prowadzić pojazd mechaniczny. Zapowiada się super : ) Jak zwykle dla relaksu rano idę na basen
:)
Później idziemy na stare miasto. O ile można tak nazwać Fremont Street w Vegas. Kiedyś to tutaj podobno było centrum.
Teraz życie płynie głównie na strip’ie, ale wszędzie jest ciekawie i czuć magię pieniędzy. Ludzi bez nich jest pełno, a z nimi jeszcze więcej.
Zawsze podobały mi się te uliczki między budynkami, tzw wyjście od zaplecza znane z wielu filmów
:)
Nie chcąc bawić się w Kuźniara, na pierwszym skrzyżowaniu oddajemy rowery jakiemuś bezdomnemu kolesiowi. Jego szczere god bless you, łamię na chwile mój materializm : )
Rezerwujemy kolejny motel, gdzieś w połowie drogi stąd do lotniska. Dzisiaj to on jest naszym głównym, ale dalekim celem. Tankujemy na ostatniej stacji w Nevadzie, bo wraz z przekroczeniem „umownej” granicy z Kalifornią, ceny pną się w górę. Na miejsce docieramy w miarę wcześnie, więc do końca dnia odpoczywamy leżąc przy basenie.
Ostatni dzień to około 140mil drogi do LA. Docieramy w miarę wcześnie, więc bez celu "snujemy" się po mieście. Podoba mi się klimat tych przedmieść które kojarzę z filmów z lat 90. Mam do tego jakiś sentyment
:)
W drodze na lotnisko robimy jeszcze zakupy i wydajemy resztę kasy. W Walmarcie już panuje Haloween'owy klimat : )
Zwrot auta to kwestia zatankowania paliwa do pełna i rzucenia kluczyków parkingowemu. Powrót zabiera Nam jeden dzień, z powodu zmiany czasu. Wylatujemy ok 19 w środę, a lądujemy w Warszawie o 18 w czwartek, po ~ 12h w powietrzu.
Podczas przesiadki we Frankfurcie, grymas na ludzkich twarzach wskazuje nam drogę. Uśmiecham się i w głębi duszy cieszę z powrotu do Ojczyzny.
Ustalamy trasę na googlemaps i ruszamy zwiedzać miasteczko na rowerach. Pierwsze mile pokonujemy z uśmiechem na ustach. Najpierw jedziemy oczywiście zobaczyć jezioro. Jest ogromne, nie da się całego ogarnąć wzrokiem. Poza tym w okolicy jest również kilka mniejszych jeziorek. South Lake Tahoe to kurort górski. Prosperuje głównie zimą i jest pewnie znanym ośrodkiem narciarskim. Oczywiście w lato również nie brakuje tu rozrywki i jest bardzo ciekawie. Po raz kolejny zaznajemy otwartości i życzliwości Amerykanów. Ciągle nas zagadują ciekawi naszego pochodzenia. Chcąc dokręcić poluzowaną kierownicę w rowerze, bez problemu znajdujemy chętną do pomocy osobę. Ich ufność jest zupełnie obca dla nas. Rowerów nigdzie nie przypinamy, a ludzie wyjeżdżając do pracy zostawiają otwarte bramy garażowe. Nad jednym z mniejszych jeziorek, zaczepił nas mieszkaniec i opowiadał anegdotki i historię tego miejsca mimo, że ciężko mieliśmy się porozumieć (nie znamy płynnie angielskiego). Po przejechaniu ok 20mil zauważam na mapce, że ~3 mile od nas jest punkt widokowy i wodospad. Trzeba tylko wjechać trochę pod górkę. I to był błąd. Gdybym mógł cofnąć czas to wrócilibyśmy tam autem : ) Kręte górskie serpentyny zniszczyły nas totalnie. Widoki naprawdę są niesamowite, ale jazda po tych górach rowerem to czysta mordęga. Wracając z powrotem zajeżdżamy do knajpki i jemy od razu po dwa obiady : ) Wracając do motelu chcemy już tylko odpocząć
o, wspomniałeś o mnie, dzięki
:) cieszę się, że moja relacja się do czegoś przydała, tak jak Twoja przyda się kolejnym. Będzie zakończenie?W czerwcu mam nadzieję zobaczyć północne Stany, oby się udało!
Fajna wycieczka i realcja.Od początku interesowało mnie co zrobicie na końcu z rowerami. Można powiedzieć że uf, że nie na buraka
;)Pytanie praktyczne, jak te rowery mieściły się w samochodzie? Zajmowały cały tył, rozkładaliście tylne siedzenia?
@Pabloo, wiem, wiem. Jest to moja pierwsza relacja na forum i nie za bardzo wiedziałem jak się za to zabrać. Jak wrzucałem większe zdjęcia to strasznie rozjeżdżała mi się strona. Przy kolejnych relacjach bardziej się skupię i lepiej dopracuje wszystko. @willi, tak wzięliśmy specjalnie takie wielkie auto żeby było dużo miejsca. Po złożeniu tylnych siedzeń spokojnie mieściły się rowery, torby i wiele innych rzeczy. Z miejscem w ogóle nie było problemu. Było go wręcz za dużo. Jednak drugi raz, nie kupowałbym rowerów na tak krótki wypad. Jeździliśmy tylko kilka razy, więc wynajem w kilku miejscach wyszedł by nas pewnie podobnie.
@kontrol Można wiedzieć ile wcześniej rezerwowaliście nocleg w Tipi Village i w jaki sposób? Ja użyłem formularza na ich stronie i niestety nie dostaję odpowiedzi...
http://www.monumentvalley-tipivillage.com/Z tego co pamiętam to około 2 miesiące wcześniej, tylko że ja miałem wymagania na Tipi z najlepszym widokiem. Nie było tam tłumów więc pewnie nie ma tam jakiegoś grubego obłożenia poza sezonem. Mi sprawnie odpowiadali na maila, lecz też rezerwowałem przez formularz na stronie. Pamiętam, że musiałem podać numer karty przez maila lub telefon co było DUŻĄ niedogodnością, ale to normalna praktyka w USA.
Dalej zatrzymujemy się tylko przy zaporze Hoovera. Podobno dzięki budowie tej tamy (wówczas największej na świecie) zaistniało Las Vegas. Choć chyba jego prawdziwy rozwój przyniosła dopiero legalizacja hazardu w Nevadzie.
Tym razem nasz hotel jest położony w innej części miasta, na samym końcu głównej ulicy. Mamy ogromną wieżę widokową gdzie można skakać na bungee lub jeździć na rollercoasterach. Większość dnia mija nam w kasynach na przegrywaniu pieniędzy :)
W nocy wjeżdżam jeszcze do góry zobaczyć widok, ale w końcu światło gasi "gouda", roznoszona przez piękne kelnerki :)
Po cołonocnych wojażach ciężko się dobudzić. W szczególności w tym mieście.
Na dole nic się nie zmieniło. Jak grali, tak grają.
Ja za chwilę będę musiał prowadzić pojazd mechaniczny. Zapowiada się super : ) Jak zwykle dla relaksu rano idę na basen :)
Później idziemy na stare miasto. O ile można tak nazwać Fremont Street w Vegas. Kiedyś to tutaj podobno było centrum.
Teraz życie płynie głównie na strip’ie, ale wszędzie jest ciekawie i czuć magię pieniędzy. Ludzi bez nich jest pełno, a z nimi jeszcze więcej.
Zawsze podobały mi się te uliczki między budynkami, tzw wyjście od zaplecza znane z wielu filmów :)
Nie chcąc bawić się w Kuźniara, na pierwszym skrzyżowaniu oddajemy rowery jakiemuś bezdomnemu kolesiowi. Jego szczere god bless you, łamię na chwile mój materializm : )
Rezerwujemy kolejny motel, gdzieś w połowie drogi stąd do lotniska. Dzisiaj to on jest naszym głównym, ale dalekim celem. Tankujemy na ostatniej stacji w Nevadzie, bo wraz z przekroczeniem „umownej” granicy z Kalifornią, ceny pną się w górę. Na miejsce docieramy w miarę wcześnie, więc do końca dnia odpoczywamy leżąc przy basenie.
Ostatni dzień to około 140mil drogi do LA. Docieramy w miarę wcześnie, więc bez celu "snujemy" się po mieście. Podoba mi się klimat tych przedmieść które kojarzę z filmów z lat 90. Mam do tego jakiś sentyment :)
W drodze na lotnisko robimy jeszcze zakupy i wydajemy resztę kasy. W Walmarcie już panuje Haloween'owy klimat : )
Zwrot auta to kwestia zatankowania paliwa do pełna i rzucenia kluczyków parkingowemu.
Powrót zabiera Nam jeden dzień, z powodu zmiany czasu. Wylatujemy ok 19 w środę, a lądujemy w Warszawie o 18 w czwartek, po ~ 12h w powietrzu.
Podczas przesiadki we Frankfurcie, grymas na ludzkich twarzach wskazuje nam drogę. Uśmiecham się i w głębi duszy cieszę z powrotu do Ojczyzny.