Wracając zajeżdżamy jeszcze do knajpki i jemy od razu po dwa obiady : ) Przejechaliśmy około 70km, a jak dla nas to dość dużo. Wracając do motelu chcemy już tylko odpocząć i się zrelaksować.
Jutro dalej ruszamy w trasę. Tym razem do doliny Yosemite.Wstajemy na śniadanie, ale z motelu wyruszamy dopiero koło 11. Przekraczamy granicę stanu i wjeżdżamy do Nevady zatankować tańsze paliwo. Jeśli ktoś ma dużo czasu można odwiedzić Virginia City. My odpuszczamy. Zajeżdżamy do walmart'u zrobić większe zakupy, bo kolejne dni będziemy mieszkać w lesie : )
Na początku szybko nadrabiamy spóźnienie. Jemy hamburgery w knajpie przy trasie gdzie życie spokojnie płynie.
Dopiero później tempo naszej podróży mocno zwalnia. Droga wiedzie przez góry Sierra Nevada. Podziwiamy widoki i często zatrzymujemy się na zdjęcia.
Trasa ma pełno zakrętów i stromych podjazdów, a przy krawędzi często nie ma żadnych barierek. Już wiemy, że do celu dotrzemy dopiero nocą. Odległości w stanach naprawdę mnie zaskoczyły. Wiedziałem, że będziemy dużo jeździć, ale całe dnie w samochodzie już trochę mnie męczą. Zwłaszcza, że jestem jedynym kierowcą.
Około 20 meldujemy się w sercu wioski Yosemite. Dostajemy instrukcje jak zachowywać się na "kempingu" i idziemy do naszego "domku". Dopiero jutro zobaczymy jak tutaj naprawdę wygląda, bo po ciemku nie ma tutaj zbyt wiele do roboty, za to pięknie widać gwiazdy.
Wstajemy ze wschodem słońca, jak zwykle na mocnym kacu. Jako, że nie było wczoraj co robić, to w nocy trochę żeśmy popili
:) Cała dolina jest przepiękna, ale wrzesień to nie najlepszy moment na odwiedzanie tego parku. Widoki są tak jakby zamglone, a wodospady prawie wyschnięte, ale i tak jesteśmy zachwyceni. Śpimy na kempingu Half Dome Village. W nocy było dość zimno, spaliśmy pod kocami
:) Specjalnie wziąłem najtańszy namiot bez ogrzewania żeby zaoszczędzić trochę $.
Od razu czuć klimat kempingu.
Ludzie już ruszają na szlaki. Zapowiada się piękny dzień. Nie ma specjalnie kolejek pod prysznice czy do toalet. Ruszamy na kilku-kilometrowy szlak dla lamusów, bo nie mamy zamiarów ani siły naprawdę mierzyć się z tymi górami.
Widoki są iście Alpejskie, niby Europejczyków miały nie zaskakiwać, ale nam się podoba. W Alpach nigdy nie byliśmy
:)
Telefony nie mają tutaj zasięgu. Co prawda można łapać neta na stołówce czy w takim jakby dużym holu/poczekalni z fotelami dla gości, ale to bardziej w stylu wyślij maila niż obejrzyj film.
Integrujemy się również ze zwierzętami.
Amerykanie na kempingi przyjeżdżają wielkimi kamperami ciągnąc na sztywnym holu swoje osobówki do wyjazdów na miasto. Nasz namiot oni rezerwują swoim psom : )
W wiosce jest fajny klimat. Jest tutaj wszystko czego potrzebujesz. Sklep z pamiątkami, akcesoriami trekingowymi, stołówka, pizzeria, kawiarnia itd. Jak również sporo rozrywek. Jest basen, organizowane są apele i przedstawienia w amfiteatrze itd. Jeśli masz kasę można przyjechać tutaj bez niczego.Łatwo jest szybko przywyknąć do wygód. Znowu budzimy się w namiocie pod kocami : ) Fajnie byłoby tu zostać trochę dłużej, ale mamy jeszcze wiele ciekawych miejsc do zobaczenia. Poza tym te noclegi były najdroższe podczas całej wyprawy. Szybko ogarniamy się rano, idziemy przespacerować się po wiosce, a później ruszamy dalej w trasę. Na dzisiaj nie mamy specjalnych planów. Chcemy się przemieścić do miasteczka Big Pine, skąd następnego dnia ruszymy na "podbój" Doliny Śmierci. Wyjeżdżając z parku jedziemy przez kilka charakterystycznych punktów :
Po drodze zatrzymujemy się na posiłek przy jeziorku Tanaya.
Sam wyjazd jak zwykle zabiera nam sporo czasu. Już przyzwyczailiśmy się do tego. Jedziemy przez przełęcz Tioga podziwiając widoki.
Docieramy nad jezioro Mono. Pamiętam, że czytałem relację użytkowniczki @katraviatta, gdzie fajnie pokazała od której strony można podjechać do jeziora z bliska. My jak zwykle zwiedzamy jak typowe Janusze. Wbijamy się do Visitor Center, robimy parę zdjęć z daleka i jedziemy dalej.
Później w sumie przejeżdżaliśmy bliżej jeziora, bo ruszyliśmy w stronę miasteczka Bodie.
Na mnie nie zrobiło jakiegoś ogromnego wrażenia, ale i tak nie mieliśmy lepszych planów na ten dzień, więc... czasami warto poznać trochę historii.
Wracając z powrotem na południe, do motelu dojeżdżamy wieczorem i szykujemy się na wczesną pobudkę kolejnego dnia.
Wstajemy o 6 rano, głupkowato myśląc, że unikniemy upału
:)
W przydrożnym zajeździe jemy śniadanie i ruszamy zobaczyć Dolinę Śmierci.
Krajobraz zmienia się z gór w bezkresną wietrzną przestrzeń. O zielonych lasach można już zapomnieć. Widoki może ograniczyć nam jedynie przejrzystość powietrza.
Ogólnie dziękuje wszystkim z tego forum za pełno cennych rad które wyczytałem w relacjach. Pomogły mi one obrać mniej więcej trasę. Pamiętam Twoją relację @Ruben$, jak widziałem Cię smutnego w Death Valley i wiedziałem, że muszę tam być : ) Dzięki... ale wracając do tematu. Już około 11 termometr pokazuje 40^C. Jest gorąco. Mocny wiatr zrywa nam kapelusze z głów. Robimy zdjęcia, jeździmy, zwiedzamy.
Ustalamy trasę na googlemaps i ruszamy zwiedzać miasteczko na rowerach. Pierwsze mile pokonujemy z uśmiechem na ustach. Najpierw jedziemy oczywiście zobaczyć jezioro. Jest ogromne, nie da się całego ogarnąć wzrokiem. Poza tym w okolicy jest również kilka mniejszych jeziorek. South Lake Tahoe to kurort górski. Prosperuje głównie zimą i jest pewnie znanym ośrodkiem narciarskim. Oczywiście w lato również nie brakuje tu rozrywki i jest bardzo ciekawie. Po raz kolejny zaznajemy otwartości i życzliwości Amerykanów. Ciągle nas zagadują ciekawi naszego pochodzenia. Chcąc dokręcić poluzowaną kierownicę w rowerze, bez problemu znajdujemy chętną do pomocy osobę. Ich ufność jest zupełnie obca dla nas. Rowerów nigdzie nie przypinamy, a ludzie wyjeżdżając do pracy zostawiają otwarte bramy garażowe. Nad jednym z mniejszych jeziorek, zaczepił nas mieszkaniec i opowiadał anegdotki i historię tego miejsca mimo, że ciężko mieliśmy się porozumieć (nie znamy płynnie angielskiego). Po przejechaniu ok 20mil zauważam na mapce, że ~3 mile od nas jest punkt widokowy i wodospad. Trzeba tylko wjechać trochę pod górkę. I to był błąd. Gdybym mógł cofnąć czas to wrócilibyśmy tam autem : ) Kręte górskie serpentyny zniszczyły nas totalnie. Widoki naprawdę są niesamowite, ale jazda po tych górach rowerem to czysta mordęga. Wracając z powrotem zajeżdżamy do knajpki i jemy od razu po dwa obiady : ) Wracając do motelu chcemy już tylko odpocząć
o, wspomniałeś o mnie, dzięki
:) cieszę się, że moja relacja się do czegoś przydała, tak jak Twoja przyda się kolejnym. Będzie zakończenie?W czerwcu mam nadzieję zobaczyć północne Stany, oby się udało!
Fajna wycieczka i realcja.Od początku interesowało mnie co zrobicie na końcu z rowerami. Można powiedzieć że uf, że nie na buraka
;)Pytanie praktyczne, jak te rowery mieściły się w samochodzie? Zajmowały cały tył, rozkładaliście tylne siedzenia?
@Pabloo, wiem, wiem. Jest to moja pierwsza relacja na forum i nie za bardzo wiedziałem jak się za to zabrać. Jak wrzucałem większe zdjęcia to strasznie rozjeżdżała mi się strona. Przy kolejnych relacjach bardziej się skupię i lepiej dopracuje wszystko. @willi, tak wzięliśmy specjalnie takie wielkie auto żeby było dużo miejsca. Po złożeniu tylnych siedzeń spokojnie mieściły się rowery, torby i wiele innych rzeczy. Z miejscem w ogóle nie było problemu. Było go wręcz za dużo. Jednak drugi raz, nie kupowałbym rowerów na tak krótki wypad. Jeździliśmy tylko kilka razy, więc wynajem w kilku miejscach wyszedł by nas pewnie podobnie.
@kontrol Można wiedzieć ile wcześniej rezerwowaliście nocleg w Tipi Village i w jaki sposób? Ja użyłem formularza na ich stronie i niestety nie dostaję odpowiedzi...
http://www.monumentvalley-tipivillage.com/Z tego co pamiętam to około 2 miesiące wcześniej, tylko że ja miałem wymagania na Tipi z najlepszym widokiem. Nie było tam tłumów więc pewnie nie ma tam jakiegoś grubego obłożenia poza sezonem. Mi sprawnie odpowiadali na maila, lecz też rezerwowałem przez formularz na stronie. Pamiętam, że musiałem podać numer karty przez maila lub telefon co było DUŻĄ niedogodnością, ale to normalna praktyka w USA.
Wracając zajeżdżamy jeszcze do knajpki i jemy od razu po dwa obiady : ) Przejechaliśmy około 70km, a jak dla nas to dość dużo. Wracając do motelu chcemy już tylko odpocząć i się zrelaksować.
Jutro dalej ruszamy w trasę. Tym razem do doliny Yosemite.Wstajemy na śniadanie, ale z motelu wyruszamy dopiero koło 11. Przekraczamy granicę stanu i wjeżdżamy do Nevady zatankować tańsze paliwo. Jeśli ktoś ma dużo czasu można odwiedzić Virginia City. My odpuszczamy. Zajeżdżamy do walmart'u zrobić większe zakupy, bo kolejne dni będziemy mieszkać w lesie : )
Na początku szybko nadrabiamy spóźnienie. Jemy hamburgery w knajpie przy trasie gdzie życie spokojnie płynie.
Dopiero później tempo naszej podróży mocno zwalnia. Droga wiedzie przez góry Sierra Nevada. Podziwiamy widoki i często zatrzymujemy się na zdjęcia.
Trasa ma pełno zakrętów i stromych podjazdów, a przy krawędzi często nie ma żadnych barierek. Już wiemy, że do celu dotrzemy dopiero nocą. Odległości w stanach naprawdę mnie zaskoczyły. Wiedziałem, że będziemy dużo jeździć, ale całe dnie w samochodzie już trochę mnie męczą. Zwłaszcza, że jestem jedynym kierowcą.
Około 20 meldujemy się w sercu wioski Yosemite. Dostajemy instrukcje jak zachowywać się na "kempingu" i idziemy do naszego "domku". Dopiero jutro zobaczymy jak tutaj naprawdę wygląda, bo po ciemku nie ma tutaj zbyt wiele do roboty, za to pięknie widać gwiazdy.
Wstajemy ze wschodem słońca, jak zwykle na mocnym kacu. Jako, że nie było wczoraj co robić, to w nocy trochę żeśmy popili :) Cała dolina jest przepiękna, ale wrzesień to nie najlepszy moment na odwiedzanie tego parku. Widoki są tak jakby zamglone, a wodospady prawie wyschnięte, ale i tak jesteśmy zachwyceni. Śpimy na kempingu Half Dome Village. W nocy było dość zimno, spaliśmy pod kocami :) Specjalnie wziąłem najtańszy namiot bez ogrzewania żeby zaoszczędzić trochę $.
Od razu czuć klimat kempingu.
Ludzie już ruszają na szlaki. Zapowiada się piękny dzień. Nie ma specjalnie kolejek pod prysznice czy do toalet. Ruszamy na kilku-kilometrowy szlak dla lamusów, bo nie mamy zamiarów ani siły naprawdę mierzyć się z tymi górami.
Widoki są iście Alpejskie, niby Europejczyków miały nie zaskakiwać, ale nam się podoba. W Alpach nigdy nie byliśmy :)
Telefony nie mają tutaj zasięgu. Co prawda można łapać neta na stołówce czy w takim jakby dużym holu/poczekalni z fotelami dla gości, ale to bardziej w stylu wyślij maila niż obejrzyj film.
Integrujemy się również ze zwierzętami.
Amerykanie na kempingi przyjeżdżają wielkimi kamperami ciągnąc na sztywnym holu swoje osobówki do wyjazdów na miasto. Nasz namiot oni rezerwują swoim psom : )
W wiosce jest fajny klimat. Jest tutaj wszystko czego potrzebujesz. Sklep z pamiątkami, akcesoriami trekingowymi, stołówka, pizzeria, kawiarnia itd. Jak również sporo rozrywek. Jest basen, organizowane są apele i przedstawienia w amfiteatrze itd. Jeśli masz kasę można przyjechać tutaj bez niczego.Łatwo jest szybko przywyknąć do wygód. Znowu budzimy się w namiocie pod kocami : ) Fajnie byłoby tu zostać trochę dłużej, ale mamy jeszcze wiele ciekawych miejsc do zobaczenia. Poza tym te noclegi były najdroższe podczas całej wyprawy. Szybko ogarniamy się rano, idziemy przespacerować się po wiosce, a później ruszamy dalej w trasę. Na dzisiaj nie mamy specjalnych planów. Chcemy się przemieścić do miasteczka Big Pine, skąd następnego dnia ruszymy na "podbój" Doliny Śmierci. Wyjeżdżając z parku jedziemy przez kilka charakterystycznych punktów :
Po drodze zatrzymujemy się na posiłek przy jeziorku Tanaya.
Sam wyjazd jak zwykle zabiera nam sporo czasu. Już przyzwyczailiśmy się do tego. Jedziemy przez przełęcz Tioga podziwiając widoki.
Docieramy nad jezioro Mono. Pamiętam, że czytałem relację użytkowniczki @katraviatta, gdzie fajnie pokazała od której strony można podjechać do jeziora z bliska. My jak zwykle zwiedzamy jak typowe Janusze. Wbijamy się do Visitor Center, robimy parę zdjęć z daleka i jedziemy dalej.
Później w sumie przejeżdżaliśmy bliżej jeziora, bo ruszyliśmy w stronę miasteczka Bodie.
Na mnie nie zrobiło jakiegoś ogromnego wrażenia, ale i tak nie mieliśmy lepszych planów na ten dzień, więc... czasami warto poznać trochę historii.
Wracając z powrotem na południe, do motelu dojeżdżamy wieczorem i szykujemy się na wczesną pobudkę kolejnego dnia.
Wstajemy o 6 rano, głupkowato myśląc, że unikniemy upału :)
W przydrożnym zajeździe jemy śniadanie i ruszamy zobaczyć Dolinę Śmierci.
Krajobraz zmienia się z gór w bezkresną wietrzną przestrzeń. O zielonych lasach można już zapomnieć. Widoki może ograniczyć nam jedynie przejrzystość powietrza.
Ogólnie dziękuje wszystkim z tego forum za pełno cennych rad które wyczytałem w relacjach. Pomogły mi one obrać mniej więcej trasę. Pamiętam Twoją relację @Ruben$, jak widziałem Cię smutnego w Death Valley i wiedziałem, że muszę tam być : ) Dzięki... ale wracając do tematu. Już około 11 termometr pokazuje 40^C. Jest gorąco. Mocny wiatr zrywa nam kapelusze z głów. Robimy zdjęcia, jeździmy, zwiedzamy.