Maskonurów nie ma, już po sezonie. Są za to mewy i petrele
W którymś momencie płyniemy przez cały labirynt skał, przepływamy przez całkiem małe wrota i podziwiamy okna w skałach
Na końcu największa atrakcja rejsu – skała zwana Palcem Wiedźmy
Na horyzoncie majaczy wyspa Koltur:
Niestety rozpoczyna się znowu ulewa i całą drogę powrotną spędzamy pod pokładem. Rejs był fajny, dzieciaki zadowolone. Jeszcze rzut oka na port w Vestmanna
W drodze powrotnej zatrzymujemy się w punkcie widokowym na wioskę Kvívík.
Na horyzoncie zbierają się potężne chmury deszczowe i zaczyna lać już ciurkiem. Miałem w planach Gjogv i Slættaratindur ale przy takiej pogodzie musimy odpuścić i zmienić plany. Jest sobota więc jedziemy do Klaksvik, może uda się wejść na pobliski Klakkur. Niestety tam też pada, zaciągnęło się porządnie i nie widać żadnych przebłysków czystego nieba. Akurat w Klaksvik jest polecana na forum knajpa Kafé Fríða. Nie tak łatwo znaleźć coś otwartego w sobotę. Dzieciaki jedzą hamburgery a ja przepyszną zupę rybną (petarda) i polecaną przez panią kanapkę z krewetkami:
Mijamy na parkingu spacerujące kaczki i decydujemy się pojechać na wyspę Viðoy do miejscowości Viðareiði. To ostatnia wyspa archipelagu do której da się dojechać samochodem. Tam też jest punkt widokowy nad klifami:
Pogoda dalej parszywa a na dodatek okropnie wieje. Zatrzymujemy się pod kościołem Viðareiði Kirkja, z którego jest dobry widok na sąsiednie wyspy.
Wieje tak mocno, że nawet wodospad na sąsiednim klifie leci pod kątem!
Ciężko cokolwiek zwiedzać w taką pogodę, postanawiam jeszcze tylko podjechać na wyspę Kunoy aby rzucić okiem na wyspę Kalsoy, do której można dopłynąć tylko promem.
Po drodze znowu sieci hodowlane łososi - ale tego jest tu mnóstwo na Wyspach Owczych
Aby dojechać do jedynej wioseczki na Kunoy trzeba przejechać ciemnym i wąskim tunelem:
Pogoda nie zachęca do spacerów, ale wioseczka położona jest bardzo malowniczo.
Kalsoy nie wygląda zachęcająco w tę pogodę
Chyba mamy już dość moknięcia więc decyzja – wracamy do Thorshavn. Gdzieś przeczytałem, że z Runavik do Thorshavn można dostać się nowoczesnym tunelem, w którego środku jest skrzyżowanie z rondem!! No chcemy to zobaczyć nawet za cenę przejazdu przez ten tunel. Oto jak wygląda rondo w tunelu pod morzem!
A jak na złość w Thorshavn robi się dobra pogoda więc idziemy jeszcze na krótki spacer trasą turystyczną oraz uliczkami stolicy:
Ostatniego dnia będę chciał z rana atakować Trælanípę (oby było słońce) a potem wejść na zaległy szczyt Slættaratindur.
c.d.n.Słońce rano się przebija ale chmur jest dużo. Jedziemy z samego rana znowu na wyspę Vagar aby zobaczyć „wiszące jezioro” przy dobrej pogodzie. Niestety po przejechaniu tunelu po drugiej stronie niebo się zaciągnęło i pada okrutnie. Źle to wróży ale się nie poddaję. Jesteśmy jedynym samochodem parkingu przy bramce na szlak około 8.30. Teoretycznie wejście jest od 9 rano ale z budki już z daleka macha nam uradowany Pan. Dlaczego uradowany? No szybko dowiedziałem się dlaczego – bilet kosztuje 200 DKK od osoby! Bilet za przejście przez prywatne pole po prostu. Zachowam dla siebie co o tym myślę. Na dodatek miły Pan na moje pytanie o pogodę nie jest optymistą – może wyjdzie później słońce a może nie…. No to jest ostatni dzień więc nie mamy za bardzo wyjścia, bulimy i ruszamy w deszczu
:( Idzie się około 45 minut. W połowie deszcz ustaje i zaczyna przebłyskiwać słońce na zmianę z mżawką. Mam mieszane uczucia…
Są też groty i ciekawe formacje skalne
Maskonurów nie ma, już po sezonie. Są za to mewy i petrele
W którymś momencie płyniemy przez cały labirynt skał, przepływamy przez całkiem małe wrota i podziwiamy okna w skałach
Na końcu największa atrakcja rejsu – skała zwana Palcem Wiedźmy
Na horyzoncie majaczy wyspa Koltur:
Niestety rozpoczyna się znowu ulewa i całą drogę powrotną spędzamy pod pokładem. Rejs był fajny, dzieciaki zadowolone.
Jeszcze rzut oka na port w Vestmanna
W drodze powrotnej zatrzymujemy się w punkcie widokowym na wioskę Kvívík.
Na horyzoncie zbierają się potężne chmury deszczowe i zaczyna lać już ciurkiem. Miałem w planach Gjogv i Slættaratindur ale przy takiej pogodzie musimy odpuścić i zmienić plany. Jest sobota więc jedziemy do Klaksvik, może uda się wejść na pobliski Klakkur.
Niestety tam też pada, zaciągnęło się porządnie i nie widać żadnych przebłysków czystego nieba. Akurat w Klaksvik jest polecana na forum knajpa Kafé Fríða. Nie tak łatwo znaleźć coś otwartego w sobotę. Dzieciaki jedzą hamburgery a ja przepyszną zupę rybną (petarda) i polecaną przez panią kanapkę z krewetkami:
Mijamy na parkingu spacerujące kaczki i decydujemy się pojechać na wyspę Viðoy do miejscowości Viðareiði. To ostatnia wyspa archipelagu do której da się dojechać samochodem. Tam też jest punkt widokowy nad klifami:
Pogoda dalej parszywa a na dodatek okropnie wieje. Zatrzymujemy się pod kościołem Viðareiði Kirkja, z którego jest dobry widok na sąsiednie wyspy.
Wieje tak mocno, że nawet wodospad na sąsiednim klifie leci pod kątem!
Ciężko cokolwiek zwiedzać w taką pogodę, postanawiam jeszcze tylko podjechać na wyspę Kunoy aby rzucić okiem na wyspę Kalsoy, do której można dopłynąć tylko promem.
Po drodze znowu sieci hodowlane łososi - ale tego jest tu mnóstwo na Wyspach Owczych
Aby dojechać do jedynej wioseczki na Kunoy trzeba przejechać ciemnym i wąskim tunelem:
Pogoda nie zachęca do spacerów, ale wioseczka położona jest bardzo malowniczo.
Kalsoy nie wygląda zachęcająco w tę pogodę
Chyba mamy już dość moknięcia więc decyzja – wracamy do Thorshavn.
Gdzieś przeczytałem, że z Runavik do Thorshavn można dostać się nowoczesnym tunelem, w którego środku jest skrzyżowanie z rondem!! No chcemy to zobaczyć nawet za cenę przejazdu przez ten tunel. Oto jak wygląda rondo w tunelu pod morzem!
A jak na złość w Thorshavn robi się dobra pogoda więc idziemy jeszcze na krótki spacer trasą turystyczną oraz uliczkami stolicy:
Ostatniego dnia będę chciał z rana atakować Trælanípę (oby było słońce) a potem wejść na zaległy szczyt Slættaratindur.
c.d.n.Słońce rano się przebija ale chmur jest dużo. Jedziemy z samego rana znowu na wyspę Vagar aby zobaczyć „wiszące jezioro” przy dobrej pogodzie. Niestety po przejechaniu tunelu po drugiej stronie niebo się zaciągnęło i pada okrutnie. Źle to wróży ale się nie poddaję. Jesteśmy jedynym samochodem parkingu przy bramce na szlak około 8.30. Teoretycznie wejście jest od 9 rano ale z budki już z daleka macha nam uradowany Pan. Dlaczego uradowany? No szybko dowiedziałem się dlaczego – bilet kosztuje 200 DKK od osoby! Bilet za przejście przez prywatne pole po prostu. Zachowam dla siebie co o tym myślę. Na dodatek miły Pan na moje pytanie o pogodę nie jest optymistą – może wyjdzie później słońce a może nie…. No to jest ostatni dzień więc nie mamy za bardzo wyjścia, bulimy i ruszamy w deszczu :(
Idzie się około 45 minut. W połowie deszcz ustaje i zaczyna przebłyskiwać słońce na zmianę z mżawką. Mam mieszane uczucia…
Mijamy stada owieczek, wyglądają naprawdę pociesznie:
Ale nie mogę się za bardzo zbliżać - Hans mocno pilnuje stada!
Znowu pada :(
Dochodzimy do krawędzi klifu i nagle staje się cud – pojawia się ostre słońce!
Widzę, że mamy okno na jakieś 10-15 minut bo za plecami już idzie ściana deszczu. Wbiegamy więc na szczyt Trælanípy i udaje mi się kilka fajnych ujęć:
Nad morzem słońce ale nad samym jeziorem pada już mocno więc mamy i tęczę
Nad samymi klifami jeszcze przez moment świeci mocno:
Ale już idzie deszcz i kolejne chmury