No i dalej już tylko 1h drogi do Anjar wzdłuż płaskiej doliny pomiędzy pasmami górskimi. Widać sporo pól uprawnych. Mijamy też bazę lotniczą przed którą na słupie przy drodze stoi stary samolot.
W Anjar są kolejne ruiny rzymskie ale już znacznie słabsze. Jesteśmy około 2km od granicy z Syrią przy drodze Bejrut-Damaszek. Według informacji naszego MSZ to piekło i należy unikać za wszelką cenę. Oni tam zawsze przesadzają i prawie nigdy nie aktualizują informacji gdy sytuacja się poprawia. Ale w podobnym tonie ostrzegaja też UK, USA. Dlaczego? Nie wiem. Jest cicho, spokojnie, mam poczucie pełnego bezpieczeństwa. Tylko słońce dziś jest bezlitosne.
Śpimy w Hammana w górach bo tak wyszło. Nie znalazłem fajnych noclegów w okolicach Anjar, większe ich skupisku było w stronę Bejrutu i chyba dobrze wyszło. Nie zdawałem sobie sprawy widząc tylko mapę, że Hammana jest już aż tak wysoko w górach. Zdaje się, że to około 1200m npm. To coś jakby kurort dla bogatych mieszkańców Bejrutu i chyba całkiem popularny. Jest wyraźnie chłodniej, a przez różnicę temperatur i pewnie napływ wilgotnego powietrzna od zachodu znad morza, miasteczko otacza mgiełka co dodaje uroku. Tu także jesteśmy atrakcją dla mieszkańców, ludzie pytają skąd jesteśmy i co tu robimy.
Po spacerze siadamy przed jedną z knajpek, taką która zdaje się mieć największe powodzenie. To chyba typowe najtańsze danie tutaj, koszt około 4-5usd.
Kolacja skończyła się długą rozmową z właścicielka która kazała Andrzejowi w rok się ożenić i wrócić. Musiał to obiecać. Pytała o Polskę, opowiadała o Libanie. Skala aktualnych problemów gospodarczych jest ogromna. Za 1500 funtów libańskich można było kupić 1 dolara jeszcze 2,5 roku temu. Wiosną tego roku potrzebne było już 25000 funtów, a aktualnie ponad 35000. Są chyba limity przy wypłacaniu pieniędzy z banków. Media donoszą o seriach napadów na banki. Nie robią tego gangi a także zwykli ludzie w potrzebie by odzyskać swoje pieniądze. W dniu naszego powrotu były 2 takie napady tylko w Bejrucie.Tego poranka nie trzeba się spieszyć. Można odpocząć. Nasz hotel jest usytuowany na zboczu góry ponad miasteczkiem Hammana, widok z restauracji jest świetny, z pokoi po stronie zachodniej także. My jednak mamy najtańszy pokój który miał mieć widok na ogród. Niestety dali nam raczej suterenę z widokiem na wykopany dołek. Trochę dziwne biorąc pod uwagę, że jesteśmy jedynymi gośćmi w hotelu. Zdaje się, że cały personel to dziewczyna w recepcji która jako jedyna zna angielski i chyba dwóch chłopaków od wszystkiego, także od kuchni. Na śniadanie czekaliśmy długo bo było raczej improwizowane, więc skromne. Ale za to na tarasie z widokiem, więc nam to nie przeszkadzało.
Dziś w planie dojazd do Tyru na samym południu Libanu, blisko granicy z Izraelem. Nie chcemy jechać przez Bejrut bo tą trasą będziemy później wracać, chcieliśmy zobaczyć coś jeszcze. Uznaliśmy, że ryzykujemy i pojedziemy wzdłuż gór na południe i dopiero tam skręcimy na zachód w stronę morza do Sydonu. Ryzyko wynikało z tego, że pas przygraniczny z Izraelem jest zamknięty dla obcokrajowców. Potrzebny jest specjalny permit by tam wjechać, ale nigdzie nie znalazłem aktualnych informacji o przebiegu granicy. A dokładnie to informacje jakie znalazłem wzajemnie się wykluczały. Według niektórych źródeł już miasto Tyr jest w tej strefie, ale hotel który tam zarezerwowałem odpisał mi, że dojadę tam bez problemu, pytałem jednak raczej o najprostszą drogę z Bejrutu. Strefa przy granicy z Izraelem to obszar stacjonowania oddziałów Hezbollah, Amal, a także obserwatorów kontyngentu ONZ. Po ostatniej inwazji Izraela w 2006 zwiększono siły ONZ wielokrotnie. Ciekawość zwyciężyła i jedziemy w stronę zapory Qaraoun. Z oddali widać sztuczny zbiornik wodny. Podjeżdżamy na drugą stronę by zrobić sobie krótki spacer.
W zasadzie już byśmy mogli odbijać na zachód, ale przez pasmo górskie droga prowadzi mocno na południe w stronę wzgórz Golan i potem zawraca. Już prawie czuliśmy, że pójdzie ok, ale widzimy przed sobą większy punkt kontrolny. Pytają nas zdziwieni skąd, gdzie i po co jedziemy. Pytają o przepustki. Nie wygląda to dobrze. Wojsko zakazuje nam jechać dalej bez przepustki, zabiera nam paszporty i odstawia na bok samochód celem przeszukania. Czekamy tak dosyć długo. Dramatu nie ma, bo nie mają powodów by nie pozwolić nam zawrócić, ale ich zdaniem aktualnie nie da się dojechać do Tyru bez przepustki. Konsternacja. Jeden z nich bardzo dobrze mówi po angielski, jest bardzo miły i udostępnia nam internet abyśmy mogli zadzwonić do hotelu. Na szczęście ktoś odbiera. Pani z hotelu dziwi się dlaczego jesteśmy tam gdzie jesteśmy. By uprościć oddajemy telefon wojsku i oni między sobą długo rozmawiają. O dziwo jest decyzja by nas puścić. Hotel ma pilnie zrobić nam przepustki i w drodze wyjątku to wystarcza. Wojskowi jednak ostrzegają nas, że mogą być kolejne checkpointy lub patrole i tam jesteśmy już zdani na siebie i że problem może być większy. Zostało już do przejechania niewielki dystans, a potencjalny powrót rozwala nam cały dzień. Pełni obaw jedziemy dalej. Cała akcja zajmuje nam prawie godzinę ale warto było - takich emocji kupić się nie da. Droga trawersuje stokiem górskim z fajnymi widokami na wzgórza Golan. Mamy pewne obawy by zatrzymywać się i robić zdjęcia, ale ruch na drogach jest tu praktycznie zerowy.
Zatrzymujemy się na nieco dłużej dopiero w małym miasteczku z wodospadem - Jezzine.
Na szczęście nikt nas nie zatrzymał. Mijaliśmy checkpoint, ale sprawdzali tylko jadących z drugiej strony, na nas nie zwrócili na szczęście uwagi. Po drodze mijamy wiele budynków z śladami kul i ostrzałów grubego kalibru. Niektóre nie są odbudowane. Mijamy też coś takiego:
Następnie zjeżdżamy w dół na zachód w stronę morza do miasta Sydon, gdzie planujemy zatrzymać się na dłużej. To już przy głównej drodze więc nikt nie powinien pytać o przepustki. Dojeżdżamy do Sydonu. To spore miasto. Trzecie największe w Libanie. Jedno z najważniejszych miast fenickich, dawna potęga. Okolice starego centrum kuszą klimatem.
Parkujemy na strzeżonym parkingu (bo innych nie było). Miły pan kasuje 20tys i zwalnia nam specjalne miejsce vip w cieniu. Dużo fajnych detali:
Tu także ludzie nas obserwują. Wielu chce zdjęcie i robi to całkowicie bezinteresownie:
Po chwilowym szoku z nadmiaru bodźców postanawiamy uciec i kierujemy się w stronę najbardziej znanej atrakcji Sydonu: ruin zamku krzyżackiego na wodzie tzw. Sea Castle. Ruiny nie są jakoś specjalnie atrakcyjne, ale widoki z nich już całkiem tak:
W pobliżu śliczny stragan z muszelkami:
Do dziś z czasów fenickich zachowało się niewiele, jest za to świetne arabskie stare miasto. Prawie całe to kręty labirynt suków, najfajniejszy z tych w Libanie. Zanurzamy się i pozwalamy na jakiś czas po prostu zgubić (dosłownie, bo zasięg w telefonach tu nie sięga).
Dzieci wszędzie kręci to samo:
W głębi półwyspu trafiamy na ruiny kolejnego zamku. Zbudowany przez francuzów w XIII wieku Saint Louis, chyba konkurowali z krzyżowcami w "uwalnianiu" tych okolic.
No i zwykłe życie zwykłych ludzi:
Niestety pracujące dzieci tutaj to norma:
Wracamy na nasz parking. Miasto niespodziewanie mnie zauroczyło. Zatrzymamy się tu jeszcze w drodze powrotnej z Tyru do Bejrutu bo zostało kilka miejsc na które zabrakło czasu.
Słońce coraz niżej, czas kierować się do Tyru. Przejeżdżamy jeszcze przez Sydon, zabudowa momentami jest zaskakująca:
Dawno temu Tyr jako jedyne miasto na bliskim wschodzie nie poddało się Aleksandrowi Wielkiemu, oblężenie trwało bardzo długo. Teraz to stolica Hezbollahu i Palestyńczykow z Hamasu. Dużo wojska na ulicach i tak samo dużo patroli sił ONZ. Nasz ostatni hotel jest najlepszy z całego wyjazdu (kosztował tyle co dwa poprzednie razem, ale tak naprawdę to była jedyna opcja w tym miejscu). Mamy balkon z widokiem na morze.
Ciekawa relacja, dzięki!Tylko do ostatniego akapitu można mieć zastrzeżenia i to poważne. Nie wiem, co czytałeś o historii ostatnich dekad, ale wnioski, jakie wyciągnąłeś z tych lektur mocno trącą propagandą. Do wyjaśnienia wojny w Libanie nie pasuje klisza "prawicowego szczucia na uchodźców" (rola Palestyńczyków jest bardziej złożona, polecam poczytać, co OWP wcześniej wyprawiała w Jordanii), jeżeli siły syryjskie były siłami pokojowymi, to co najwyżej w rozumieniu rosyjskich "mirotworców", a nad stwierdzeniem jakoby szlachetni Syryjczycy atakowali cele wojskowe, a zły Izrael cywilne spuśćmy litościwie zasłonę milczenia
:-)
@meczko Oczywiście, że sytuacja nie była czarno-biała i tak jej nie przedstawiam. Tam wszyscy mieli swoje za uszami. Tu bardziej chodziło mi od podkreślenie grania polityki na uchodźcach którą mamy od dawna u nas w PL. Tam też to miało miejsce ale na znacznie większą skalę.Prawicowa władza zaczęła posuwać się do prowokacji i to takich w których ginęli ludzie. Mało tego, robili to w kooperacji z Izraelem.Piszę o tym, że Syria okupowała Liban, ale była sprytniejsza i tym sprytem wygrywała dyplomację z Izraelem, wiec coś chyba nie doczytałeś.
Tamtejsza sytuacja z uchodźcami była czymś zupełnie innym od sytuacji w Polsce, to porównanie jest totalnie mylące. Przede wszystkim, po "Czarnym Wrześniu", czyli wyrzuceniu OWP z Jordanii w 1970/71, w Libanie ulokowały się uzbrojone palestyńskie ugrupowania (terrorystyczne/narodowowyzwoleńcze - zależy od strony konfliktu), które zrobiły sobie z tego kraju bazę do zbrojnych ataków na Izrael. Czyli w przeciwieństwie do nagonki rozpętanej w Polsce w czysto przedwyborczym celu tutaj Libańczycy rzeczywiście mieli racjonalny powód, żeby im się to nie podobało. Co najmniej uproszczeniem jest też mówienie o "prawicowej władzy" Libanu. Tam była mocno skomplikowana układanka chrześcijańsko-sunnicko-szyicka, która zawierała prawicowe elementy zwłaszcza wśród chrześcijan, ale nie była monolitem. Naruszenie wrażliwej równowagi w tej układance przez najpierw przybycie zbrojnych ugrupowań palestyńskich, a potem walkę z nimi Izraelczyków i ich poszukiwanie sojuszników wśród Libańczyków, plus do tego demografia stopniowo działająca na niekorzyść libańskich chrześcijan spowodowały, że w latach 70-tych ta układanka się wywróciła i państwo libańskie implodowało.Wreszcie, Syria "wygrywała dyplomację" z Izraelem co najwyżej w ujęciu źródeł z bloku wschodniego, które z góry zakładały niechęć do Izraela. W rzeczywistości dopóki trwała zimna wojna Zachód popierał raczej Izrael, a blok wschodni Syrię. Owszem Izrael przegrywał głosowania na Zgromadzeniu Ogólnym ONZ głosami państw globalnego Południa, ale moc sprawcza takich rezolucji była (i dalej jest) żadna. Po 1989/1991 międzynarodowe poparcie dla Syrii mocno spadło. Izrael wycofał się z południowego Libanu na raty już od lat 80-tych, a ostatecznie w 2000 nie dlatego, że "ONZ im nakazała", tylko dlatego, że sami uznali, iż dalsza okupacja tego terenu jest nieefektywna i własnej granicy da się skutecznie bronić też bez niej. A Syria została wreszcie zmuszona do wycofania się z Libanu przez wpływ oporu samych Libańczyków na dyplomatyczno-militarną układankę po "cedrowej rewolucji" z 2005.To tak w telegraficznym skrócie
:-)
To oczywiste ze sytuacja tam byla inna. Nie napisalem nic sprzecznego z tym co napisales.No ale jednak decyzje ONZ byly istotne jesli przez nie Izrael 2x sie wycofal wlasnie z ich powodu.Odnosnie poparcia dla uchodzcow z palestyny to ono tez nie bylo na poczatku w linii podzialu religijnego. Jednak to prawicowi politycy dopuscili sie falszywych zamachow a jako sprawcow wskazywali palestynczykow.
Mimo że byłem w Lutym 2020 to czekam na więcej
;) Wtedy LBP był po 2400 za 1 USD na czarnym rynku gdzie wcześniej przez wiele lat trzymał się sztywno 1 USD = 1500 LBP
No i dalej już tylko 1h drogi do Anjar wzdłuż płaskiej doliny pomiędzy pasmami górskimi. Widać sporo pól uprawnych. Mijamy też bazę lotniczą przed którą na słupie przy drodze stoi stary samolot.
W Anjar są kolejne ruiny rzymskie ale już znacznie słabsze. Jesteśmy około 2km od granicy z Syrią przy drodze Bejrut-Damaszek. Według informacji naszego MSZ to piekło i należy unikać za wszelką cenę. Oni tam zawsze przesadzają i prawie nigdy nie aktualizują informacji gdy sytuacja się poprawia. Ale w podobnym tonie ostrzegaja też UK, USA. Dlaczego? Nie wiem. Jest cicho, spokojnie, mam poczucie pełnego bezpieczeństwa. Tylko słońce dziś jest bezlitosne.
Śpimy w Hammana w górach bo tak wyszło. Nie znalazłem fajnych noclegów w okolicach Anjar, większe ich skupisku było w stronę Bejrutu i chyba dobrze wyszło. Nie zdawałem sobie sprawy widząc tylko mapę, że Hammana jest już aż tak wysoko w górach. Zdaje się, że to około 1200m npm. To coś jakby kurort dla bogatych mieszkańców Bejrutu i chyba całkiem popularny. Jest wyraźnie chłodniej, a przez różnicę temperatur i pewnie napływ wilgotnego powietrzna od zachodu znad morza, miasteczko otacza mgiełka co dodaje uroku. Tu także jesteśmy atrakcją dla mieszkańców, ludzie pytają skąd jesteśmy i co tu robimy.
Po spacerze siadamy przed jedną z knajpek, taką która zdaje się mieć największe powodzenie. To chyba typowe najtańsze danie tutaj, koszt około 4-5usd.
Kolacja skończyła się długą rozmową z właścicielka która kazała Andrzejowi w rok się ożenić i wrócić. Musiał to obiecać. Pytała o Polskę, opowiadała o Libanie. Skala aktualnych problemów gospodarczych jest ogromna. Za 1500 funtów libańskich można było kupić 1 dolara jeszcze 2,5 roku temu. Wiosną tego roku potrzebne było już 25000 funtów, a aktualnie ponad 35000. Są chyba limity przy wypłacaniu pieniędzy z banków. Media donoszą o seriach napadów na banki. Nie robią tego gangi a także zwykli ludzie w potrzebie by odzyskać swoje pieniądze. W dniu naszego powrotu były 2 takie napady tylko w Bejrucie.Tego poranka nie trzeba się spieszyć. Można odpocząć. Nasz hotel jest usytuowany na zboczu góry ponad miasteczkiem Hammana, widok z restauracji jest świetny, z pokoi po stronie zachodniej także. My jednak mamy najtańszy pokój który miał mieć widok na ogród. Niestety dali nam raczej suterenę z widokiem na wykopany dołek. Trochę dziwne biorąc pod uwagę, że jesteśmy jedynymi gośćmi w hotelu. Zdaje się, że cały personel to dziewczyna w recepcji która jako jedyna zna angielski i chyba dwóch chłopaków od wszystkiego, także od kuchni. Na śniadanie czekaliśmy długo bo było raczej improwizowane, więc skromne. Ale za to na tarasie z widokiem, więc nam to nie przeszkadzało.
Dziś w planie dojazd do Tyru na samym południu Libanu, blisko granicy z Izraelem. Nie chcemy jechać przez Bejrut bo tą trasą będziemy później wracać, chcieliśmy zobaczyć coś jeszcze. Uznaliśmy, że ryzykujemy i pojedziemy wzdłuż gór na południe i dopiero tam skręcimy na zachód w stronę morza do Sydonu. Ryzyko wynikało z tego, że pas przygraniczny z Izraelem jest zamknięty dla obcokrajowców. Potrzebny jest specjalny permit by tam wjechać, ale nigdzie nie znalazłem aktualnych informacji o przebiegu granicy. A dokładnie to informacje jakie znalazłem wzajemnie się wykluczały. Według niektórych źródeł już miasto Tyr jest w tej strefie, ale hotel który tam zarezerwowałem odpisał mi, że dojadę tam bez problemu, pytałem jednak raczej o najprostszą drogę z Bejrutu. Strefa przy granicy z Izraelem to obszar stacjonowania oddziałów Hezbollah, Amal, a także obserwatorów kontyngentu ONZ. Po ostatniej inwazji Izraela w 2006 zwiększono siły ONZ wielokrotnie.
Ciekawość zwyciężyła i jedziemy w stronę zapory Qaraoun. Z oddali widać sztuczny zbiornik wodny. Podjeżdżamy na drugą stronę by zrobić sobie krótki spacer.
W zasadzie już byśmy mogli odbijać na zachód, ale przez pasmo górskie droga prowadzi mocno na południe w stronę wzgórz Golan i potem zawraca. Już prawie czuliśmy, że pójdzie ok, ale widzimy przed sobą większy punkt kontrolny. Pytają nas zdziwieni skąd, gdzie i po co jedziemy. Pytają o przepustki. Nie wygląda to dobrze. Wojsko zakazuje nam jechać dalej bez przepustki, zabiera nam paszporty i odstawia na bok samochód celem przeszukania. Czekamy tak dosyć długo. Dramatu nie ma, bo nie mają powodów by nie pozwolić nam zawrócić, ale ich zdaniem aktualnie nie da się dojechać do Tyru bez przepustki. Konsternacja. Jeden z nich bardzo dobrze mówi po angielski, jest bardzo miły i udostępnia nam internet abyśmy mogli zadzwonić do hotelu. Na szczęście ktoś odbiera. Pani z hotelu dziwi się dlaczego jesteśmy tam gdzie jesteśmy. By uprościć oddajemy telefon wojsku i oni między sobą długo rozmawiają. O dziwo jest decyzja by nas puścić. Hotel ma pilnie zrobić nam przepustki i w drodze wyjątku to wystarcza. Wojskowi jednak ostrzegają nas, że mogą być kolejne checkpointy lub patrole i tam jesteśmy już zdani na siebie i że problem może być większy. Zostało już do przejechania niewielki dystans, a potencjalny powrót rozwala nam cały dzień. Pełni obaw jedziemy dalej. Cała akcja zajmuje nam prawie godzinę ale warto było - takich emocji kupić się nie da. Droga trawersuje stokiem górskim z fajnymi widokami na wzgórza Golan. Mamy pewne obawy by zatrzymywać się i robić zdjęcia, ale ruch na drogach jest tu praktycznie zerowy.
Zatrzymujemy się na nieco dłużej dopiero w małym miasteczku z wodospadem - Jezzine.
Na szczęście nikt nas nie zatrzymał. Mijaliśmy checkpoint, ale sprawdzali tylko jadących z drugiej strony, na nas nie zwrócili na szczęście uwagi. Po drodze mijamy wiele budynków z śladami kul i ostrzałów grubego kalibru. Niektóre nie są odbudowane. Mijamy też coś takiego:
Następnie zjeżdżamy w dół na zachód w stronę morza do miasta Sydon, gdzie planujemy zatrzymać się na dłużej. To już przy głównej drodze więc nikt nie powinien pytać o przepustki.
Dojeżdżamy do Sydonu. To spore miasto. Trzecie największe w Libanie. Jedno z najważniejszych miast fenickich, dawna potęga. Okolice starego centrum kuszą klimatem.
Parkujemy na strzeżonym parkingu (bo innych nie było). Miły pan kasuje 20tys i zwalnia nam specjalne miejsce vip w cieniu. Dużo fajnych detali:
Tu także ludzie nas obserwują. Wielu chce zdjęcie i robi to całkowicie bezinteresownie:
Po chwilowym szoku z nadmiaru bodźców postanawiamy uciec i kierujemy się w stronę najbardziej znanej atrakcji Sydonu: ruin zamku krzyżackiego na wodzie tzw. Sea Castle. Ruiny nie są jakoś specjalnie atrakcyjne, ale widoki z nich już całkiem tak:
W pobliżu śliczny stragan z muszelkami:
Do dziś z czasów fenickich zachowało się niewiele, jest za to świetne arabskie stare miasto. Prawie całe to kręty labirynt suków, najfajniejszy z tych w Libanie. Zanurzamy się i pozwalamy na jakiś czas po prostu zgubić (dosłownie, bo zasięg w telefonach tu nie sięga).
Dzieci wszędzie kręci to samo:
W głębi półwyspu trafiamy na ruiny kolejnego zamku. Zbudowany przez francuzów w XIII wieku Saint Louis, chyba konkurowali z krzyżowcami w "uwalnianiu" tych okolic.
No i zwykłe życie zwykłych ludzi:
Niestety pracujące dzieci tutaj to norma:
Wracamy na nasz parking. Miasto niespodziewanie mnie zauroczyło. Zatrzymamy się tu jeszcze w drodze powrotnej z Tyru do Bejrutu bo zostało kilka miejsc na które zabrakło czasu.
Słońce coraz niżej, czas kierować się do Tyru. Przejeżdżamy jeszcze przez Sydon, zabudowa momentami jest zaskakująca:
Dawno temu Tyr jako jedyne miasto na bliskim wschodzie nie poddało się Aleksandrowi Wielkiemu, oblężenie trwało bardzo długo. Teraz to stolica Hezbollahu i Palestyńczykow z Hamasu. Dużo wojska na ulicach i tak samo dużo patroli sił ONZ. Nasz ostatni hotel jest najlepszy z całego wyjazdu (kosztował tyle co dwa poprzednie razem, ale tak naprawdę to była jedyna opcja w tym miejscu). Mamy balkon z widokiem na morze.