Dodaj Komentarz
Komentarze (30)
igore
30 sierpnia 2017 19:20
Odpowiedz
Totalnie nie mój klimat podróżowania (może kiedyś się to zmieni), ale czytam z zaciekawieniem.
;)
greg2014
30 sierpnia 2017 19:50
Odpowiedz
@igore - Tym bardziej jest mi miło:-) A tak na poważnie to oczywiście nie jestem wyznawcą jakiejś jedynie słusznej religii, która uważa, że tylko taka forma spędzania urlopu czy podróżowania jest słuszna a tych co uważają inaczej należy palić na stosie:-) Ja zresztą również korzystam z innych (bardziej tradycyjnych) form podróżowania. A kto wie...być może kiedyś spróbujesz i tego...
brzemia
30 sierpnia 2017 21:42
Odpowiedz
Greg2014 napisz cos wiecej po poziomie jedzenia. Napisales ze jest o wiele lepsze niz na Costa. Jakosciowo czy ilosciowo ?Wysłane przy użyciu Tapatalka
greg2014
30 sierpnia 2017 22:27
Odpowiedz
@brzemia - Różnica w jedzeniu między Costą a NCL dotyczy przede wszystkim różnorodności. Co do jakości wielkiej różnicy w mojej ocenie nie ma (może poza makaronami, które wydaje mi się, że zdecydowanie lepsze są na statkach Costy). A co do ilości...cóż - w obu przypadkach ilość jedzenia jest nie do przejedzenia:-) Wydaje mi się, że w dużej części wynika to z różnych pomysłów obu linii. Costa reklamuje swoje rejsy jako "Włochy na morzu" i jeśli chodzi o kuchnię to dania włoskie zauważalnie przeważają nad pozostałymi. Również struktura pasażerska Costy jest taka, że dominują w niej pasażerowie z Europy zazwyczaj z nadreprezentacją Włochów i Francuzów - i kuchnia jest idealnie do tego dopasowana. Przykładowo kuchnia azjatycka na statkach Costy reprezentowana jest wyłącznie w ograniczonym zakresie w bufecie (chyba tylko na statku Costa Diadema jest osobna-płatna restauracja azjatycka). W normalnym menu dania kuchni azjatyckiej pojawiają się stosunkowo rzadko (podaję ją tutaj jako przykład ale to samo dotyczy np. steków brazylijskich czy sushi).Z kolei NCL posiada zdecydowanie bardziej zróżnicowaną strukturę pasażerów - może z jakąś przewagą pasażerów z USA, Kanady i Australii. Cenią oni sobie z reguły różnorodność i możliwość spróbowania dań bardzo różnych kuchni co było widać z restauracjach tematycznych, które cieszyły się bardzo dużym powodzeniem (szczególnie stekhouse czy restauracja japońska, gdzie rezerwacje z reguły trzeba było robić dzień wcześniej). Dodatkowo między obiema liniami jest duża różnica w dostępnych możliwościach dot. jedzenia w godzinach późnowieczornych/nocnych. Na statkach Costy z reguły jest to tylko pizza lub room-service (zresztą nawet bufet wieczorny nie jest tam czymś do końca traktowanym poważnie - co nie zmienia faktu, że jest niezły; podstawową formą kolacji na statkach Costy jest kolacja w restauracji, która wiąże się ze specyficznym ceremoniałem-również czasowym). Z rozmów z pasażerami amerykańskimi wiem, że dla nich jest to trudne do zaakceptowania - oni lubią mieć możliwość wyboru prawie o każdej porze, jedzenia w środku nocy itd. I pod tym względem statki NCL-a biją Costę o kilka długości. Takie mają nawyki i nawet ich rozumiem, że na urlopie chcą mieć coś do czego są przyzwyczajeni. Podsumowując: różnica dotyczy przede wszystkim różnorodności i dużo większej możliwości wyboru pomiędzy kuchniami z różnych stron świata (nawet w ramach tego, co obejmuje cena za rejs - nie wspominając o dodatkowo płatnych opcjach). Jeśli chodzi o jakość samych dań to poza wspomnianymi makaronami, gdzie moim zdaniem wygrywa wyraźnie Costa wielkich róznic nie ma.
namteh
30 sierpnia 2017 23:15
Odpowiedz
Jak kształtowały się ceny w tym dodatkowo płatnych restauracjach?
greg2014
31 sierpnia 2017 08:39
Odpowiedz
@namteH - nie korzystałem ale z tego co pamiętam to wejście do restauracji japońskiej Teppanyaki kosztowało 30 USD/os. a do brazylijskiej 25 USD/os. Do tego doliczane były z automatu napiwki (18% powyższej ceny). Jeśli chodzi o restauracje 'a la karte' to najtańsza była restauracja włoska, najdroższa francuska i stekhouse.Były też dostępne pakiety typu restauracja X+restauracja Y+restauracja Z - do wykorzystania w trakcie rejsu i ich ceny były dużo bardziej atrakcyjne, ale samych cen nie pamiętam.
mashacra
31 sierpnia 2017 10:01
Odpowiedz
igore napisał:Totalnie nie mój klimat podróżowania (może kiedyś się to zmieni), ale czytam z zaciekawieniem.
;)Mam tak samo, ale od jakiegoś czasu czytam wszystkie relacje "rejsowe" na forum, i jestem już prawie namówiony
;)Zrobić to raz i wiedzieć, że więcej nie będę chciał, jedyne czego się obawiam, to że familia zasmakuje i będzie trzeba co roku prowadzić negocjacje.@greg2014 może jakieś podpowiedzi jak najtaniej wyrwać taki rejs OW? Świetna trasa się zapowiada
:)BTW nie miałeś dosyć pływania po poprzednim?
brzemia
31 sierpnia 2017 10:03
Odpowiedz
Ja bylem w maju, zanowilem juz na grudzien
;)Wysłane przy użyciu Tapatalka
tropikey
31 sierpnia 2017 10:27
Odpowiedz
Ja mam podobnie, jak @mashacra
:)Zdarzyło nam się chyba łącznie 3 lyb 4 razy być w szeroko rozumianym regionie karaibskim w wielkich "resortach", które (oprócz tego, że się nie przemieszczają
:D ) oferują podobny styl wypoczynku. Za każdym razem mówiliśmy, że ok, ale nigdy więcej. Obawiam się, że podobnie mogłoby być z wycieczkowcami...A co do relacji, to wyrazy uznania dla autora za wysiłek włożony w przekazanie nam tak wielu szczegółowych informacji.Bardzo jestem jednak ciekaw, jak to wygląda cenowo?Wysłane z mojego P9 przy użyciu Tapatalka
greg2014
31 sierpnia 2017 11:03
Odpowiedz
@mashacra i @tropikey - Ja z reguły rezerwuję z dużym wyprzedzeniem w czasie jakichś promocji. W miarę możliwości robię to na poprzednim rejsie na statku bo wtedy jest jeszcze jakiś ekstra upust. Do tego korzystam z różnych mało popularnych wynalazków typu 'shareholders benefit', w ramach których w dużym uproszczeniu za posiadanie akcji jakiegoś operatora (operacja stosunkowo prosta do przeprowadzenia chociaż wiąże się z pewnym ryzykiem-jak to na rynkach finansowych
:-) ) można dostać na statku darmowy kredyt do wykorzystania - np. na wycieczki. No i do tego dochodzą programy lojalnościowe, które zazwyczaj również dają jakieś benefity, z których niektóre nie mają dla mnie specjalnego znaczenia ale inne (np. kolejny kredyt do wykorzystania czy transport bagażu z domu do portu i z powrotem przez operatora) zdecydowanie tak. W zależności od ceny i długości rejsu, dodatkowe kredyty, które traktuję w uproszczeniu jako obniżkę ceny mogą stanowić nawet 20% wyjściowej ceny czyli sporo. Wykorzystuję te środki później na rejsie na to co i tam kupiłbym na statku - jakąś wycieczkę w fajne miejsce, gdzie zorganizowanie czegoś samemu jest problematyczne lub ryzykowne, na napoje czy jeszcze coś tam innego. Ale niestety złotej zasady na dobrą cenę nie ma-przynajmniej ja nie znam. Z dotychczasowych obserwacji wydaje mi się, że najlepsze ceny są poza sezonem wakacyjnym w danym rejonie, w przypadku rejsów repozycyjnych (gdy statek między sezonami zmienia całkowicie region-np. płynie z Europy do Brazylii) lub gdy początek i koniec rejsu są w różnych portach (ale to akurat nie dotyczy rejsów przez Kanał Panamski). Również nowe trasy, które operator wprowadza po raz pierwszy potrafią być relatywnie tanie (np. w tym roku rejsy Costy z Japonii w kilku wariantach czasowych; w przyszłym roku przypuszczam, że ta trasa będzie dużo droższa).Według tej zasady mam zaplanowane wyjazdy na mniej więcej rok do przodu (najbliższy w listopadzie). Z drugiej strony na najbardziej popularnych trasach, gdzie jest dużo rotacji i miejsc czasem pojawiają się bardzo atrakcyjne oferty "last minute". Jak dotąd z nich nie korzystałem bo trudno to planować ale zjawisko na pewno istnieje.Zgadzam się zresztą z @tropikey - ja na pierwszy rejs popłynąłem kiedyś w sumie prawie przypadkiem... A co do tego czy nie miałem dość - myślę, że gdyby te dwa rejsy odbywały się jeden po drugim (bez kilkudniowej przerwy w Miami) to być może byłoby to męczące. Wyszedłem jednak z założenia, że jak już lecę taki kawał świata to chcę też coś więcej zobaczyć a nie zaraz wracać do domu. Zresztą na tej trasie samo przejście przez kanał i porty były na tyle ciekawe, że rejs zleciał stosunkowo szybko. @brzemia - a gdzie się wybierasz w grudniu ?
brzemia
31 sierpnia 2017 11:08
Odpowiedz
Itaka organizuje wyspy kanaryjskie i maderaWysłane przy użyciu Tapatalka
samaki9
1 września 2017 18:41
Odpowiedz
Greg2014 , czy w NCL są pakiety na drinki jak np w MSC czy po prostu za każdy drink płacisz osobno?
greg2014
1 września 2017 21:28
Odpowiedz
@samaki9 - Gdy rezerwowałem rejs w NCL była akurat promocja, w której w bonusie dostawało się do wyboru: all inclusive na napoje, nielimitowany wstęp do płatnych restauracji, jakiś pakiet internetu lub anulację napiwków. Wybrałem napoje w związku z tym problem płacenia za nie miałem prawie z głowy. Prawie bo ten AI (w NCL są różne typy AI) nie obejmował z nieznanych powodów kawy w barze koło atrium (ale tylko w tym jednym, żeby było ciekawie) i podczas postoju w porcie w Miami napoje były gratis ale amerykańskie podatki były naliczane (piszę dla porządku - były to drobne kwoty). Poza tym pakiet AI obejmował wszystko co było w barach i restauracjach - do jednostkowej ceny 15 USD. Jeśli coś było droższe (z reguły jakieś wódki i whisku premium/super premium) - płaciło się tylko nadwyżkę. Pakiet AI nie obejmował z kolei tego co jest w kabinach w minibarkach.Generalnie przy rezerwacji w NCL przez kanały europejskie (strona ncl.eu lub unijne biura podróży) tego typu lub nawet bardziej atrakcyjna promocja trwa prawie cały czas. Aktualnie oprócz AI obejmuje również butelkowaną wodę (litr na dzień), tę specjalną i jedyną kawę w barze koło atrium:-), napiwki i jakieś pakiety dot. restauracji płatnych-w promocji dostaje się wszystkie te bonusy razem. Czasem jest też dorzucany pakiet na wycieczki (np. 50 USD na każdy odwiedzany port). Co do zasady tą niekończącą się promocją objęte są wszystkie kabiny z wyjątkiem gwarantowanych (trzeba na to uważać) i prawie wszystkie rejsy w terminie 30 dni od zakupu i więcej. W last minutach często tego typu promocji nie ma. Niestety skutkiem ubocznym tego typu promocji są aktualnie dużo wyższe ceny w NCL niż gdy rezerwowałem ten rejs. Pocieszam się, że oni takie eksperymenty z pakietami wliczonymi w cenę już prowadzili jakieś 2 lata temu i okresowo ceny były wyższe/niższe - mam nadzieję, że teraz też za jakiś czas ceny u nich były rozsądniejsze niż teraz bo standard i trasy mają naprawdę świetne i chętnie bym się znowu gdzieś z nimi wybrał:-)Poza tym na statku kupowanie pakietów jest możliwe ale ceny są wysokie - takie jak dla klientów amerykańskich (np. AI ok. 65 USD/dzień + 18% napiwku). Oprócz pełnego AI są również pakiety na softdrinki (cola, sprite itd.).
brzemia
2 września 2017 17:46
Odpowiedz
Sluzy podwojne budowane byly w celu zaoszczedzenia ilosci wody potrzebnej do transportu. Zazwyczaj sluzowano w odwrotnych kietunkach a woda z gornej sluzy wplywala do dolnej a nie na zewnatrz. Widac teraz juz to nie ma znaczenia. Koszt slyzowania chyba przesadzony. Podobno panamaxy placa 100 tys dolarow i podobno tylko gotówką
;) czy w koszcie rejsu bylo jakos widać koszt przejscia przez kanał? W sumie 50$ na glowę wychodzi
;)Budowany most wchodzi daleko w glab ladu bo podobno poziom sztucznego jeziora ma zostac podniesiony.Czekam na dalszy ciąg.Wysłane przy użyciu Tapatalka
greg2014
2 września 2017 18:38
Odpowiedz
@brzemia - Co do kosztów trudno mi polemizować - przekazuję to co usłyszałem:-) Trzebaby głębiej wejść w taryfy kanału, które pewnie gdzieś są dostępne. Pamiętam jedynie, że kapitan mówił, że opłata dla statków wycieczkowych uzależniona jest od tego ile na nich może być maksymalnie osób (pasażerowie+załoga) bez względu na to ile jest faktycznie. Statek pusty i pełny płaci tyle samo. Sam koszt przejścia nie był natomiast nigdzie wyróżniony w dokumentach rejsu.Jeśli chodzi o zużycie wody przy śluzowaniu to chyba nadal jest duży problem ponieważ do tego wykorzystywana jest tylko woda z jeziora Gatun. Przewodnik podczas prezentacji mówił, że nowe śluzy mają system, w którym woda krąży w obiegu zamkniętym (mają specjalne zbiorniki buforowe) i w skali roku straty są głównie na parowaniu i nieszczelnościach instalacji. Szacują jednak, że o ile dobrze pamiętam 80% wody jest wykorzystywane w obiegu zamkniętym co radykalnie obniżyło jej zużycie a tym samym ubytki wody z jeziora. Tak, śluzy po stronie Pacyfiku przywracały nas do poziomu oceanu. Winda jechała w dół:-)
brzemia
12 września 2017 18:52
Odpowiedz
Tradycyjnie prosimy o zdjęcie ostatniej gazetki z podsumowaniem mil morskich i portów
;)ponad 2 tygodnie to pewnie kupon na pralnię się przydał.Ocena rejsu w skali 1-10 ?, który to już twój rejs? do zobaczenia na morzu
;)
greg2014
14 września 2017 10:22
Odpowiedz
@brzemia - Akurat jestem w rozjazdach. Wracam do domu za tydzien i mam nadzieje ze gdzies znajde papierowa gazetke z ostatniego dnia. Wtedy uzupelnie podsumowanie?Sam rejs oceniam bardzo wysoko - 9/10 bo zawsze cos mozna poprawic. Ten byl juz 10-y wiec jakas skale porownawcza juz mam. A kupon oczywiscie ze sie przydal. Takie niespodzianki zawsze ciesza?Do zobaczenia?
pawel5432
15 września 2017 19:40
Odpowiedz
mógłbyś napisać jak wygląda kontrola paszportowa (immigration) w przypadku takiego rejsu (chodzi o pieczątki wjazdowe-wyjazdowe) ?Czy odbywa się jeszcze na statku przed jego opuszczeniem w danym kraju czy już w porcie ? Jak wygląda wyjazd (wypłynięcie) z danego kraju (po wejściu na statek dostajesz pieczątkę wyjazdową) ?
greg2014
16 września 2017 13:28
Odpowiedz
@pawel5432 - ogólnie to nie ma jednej zasady:-)W porcie początku i końca rejsu jak dotąd zawsze było podobnie jak na lotnisku - na jakimś etapie wejścia na statek przechodziło się przez okienka urzędników imigracyjnych i najpierw wyjeżdżało a potem wjeżdżało do danego kraju. Na tym rejsie też tak było - najpierw w Miami przy opuszczaniu USA a potem w LA przy wjeździe do USA. Wygląda to podobnie jak na lotnisku - czyli przy wyjeździe kontrola minimalna/żadna, przy wjeździe bardziej drobiazgowa "face-to-face" z urzędnikiem imigracyjnym, deklaracjami celnymi, pieczątkami itp. W portach pośrednich na tym rejsie nie było żadnych kontroli. Na ląd schodziło się z kartą pokładową i teoretycznie trzeba było mieć ze sobą dokument ze zdjęciem, o który w moim przypadku nikt nigdzie nie spytał. Paszporty nie były nam zabierane. W związku z tym nie mam w nim żadnych pieczątek z krajów, w których byliśmy po drodze. Chyba w jednym kraju był wymóg wypełnienia lokalnej deklaracji celnej, którą oddawało się przy schodzeniu ze statku - i to było wszystko.Jeśli chodzi o inne trasy to w Europie dla obywateli UE kontroli imigracyjnej praktycznie nie ma (dopóki statek porusza się w ramach strefy Schengen) ale na statku jest wymóg posiadania paszportu - nie można płynąć z dowodem osobistym. Osobom spoza UE w Europie paszporty są zabierane zazwyczaj przy wejściu na statek i zwracane przed zejściem. Czasami - gdy np. statek ma po drodze port w Wielkiej Brytanii, kontrola imigracyjna przeprowadzana jest na statku. Trzeba się ustawić w kolejce o określonej porze (z reguły wszyscy są podzieleni na "okienka czasowe" w zależności od tego na jakim pokładzie się znajdują ich kabiny a całość w miarę sensownie zorganizowana) i zaliczyć indywidualną kontrolę "face-to-face" przed urzędnikiem imigracyjnym. Odbywa się to zwykle w jakimś dużym barze albo w teatrze (urzędnicy siedzą przy długim stoliku na scenie - zabawnie to wygląda). Podobne zasady z tego co pamiętam były również w Indiach. Jeśli wcześniej paszport komuś był zabierany to przed taką kontrolą jest wydawany na czas kontroli (i zaraz po niej znowu zabierany).Są też trasy - głównie w Azji i na Bliskim Wschodzie, gdzie paszporty są zabierane wszystkim przy wejściu na statek i oddawane na koniec (z ewentualnymi indywidualnymi kontrolami pośrednimi - jak np. w Indiach) z kompletem pieczątek ze wszystkich krajów. Miłość do stempli jest szczególnie widoczna w Azji Płd-Wsch, gdzie potrafią stemplować paszporty w każdym porcie - nawet jeśli poprzedni port był w tym samym kraju. Pewnie wynika to z jakichś lokalnych zwyczajów/przepisów ale nigdy w to nie wnikałem.Podsumowując - bywa różnie i wszystko zależy od tego gdzie dany rejs się odbywa:-)
greg2014
21 września 2017 20:33
Odpowiedz
brzemia napisał:Tradycyjnie prosimy o zdjęcie ostatniej gazetki z podsumowaniem mil morskich i portów
;)Wróciłem, odszukałem gazetki lecz niestety podsumowania przebytego dystansu w milach morskich w nich nie było. Prawdopodobnie mogło to być w jakiejś wkładce do gazetki, która się gdzieś zawieruszyła...Korzystając jednak z jednego z popularnych serwisów w necie umożliwiających sprawdzenie dystansu na morzu (https://sea-distances.org) można szacować, że w trakcie rejsu przebyliśmy odległość ok. 4500 mil morskich.Pozdrawiam wszystkich miłośników mórz i oceanów:-)
norwich1987
26 października 2017 13:43
Odpowiedz
Przeczytałem, świetna relacja!Moje pytania
:) 1) Czy przy tak dużym statku po wejściu do małego portu/miasta nie okazywało się, że mieścina 3-tysięczna nagle podwajała swoją populację i cały czar tego miejsca pękał z powodu nadmiaru turystów? Dało się to odczuć, że gdzie nie wejdziesz to nagle milion turystów z Twojego statku? 2) Rozumiem, że jak chcesz kupić pamiątkowy alkohol w jakimś porcie to nie ma szans, bo nie wniesiesz na statek?3) Czy na samym statku masz wrażenie, że "igły nie wciśniesz" czy raczej jest w miarę luz?Dzięki za odp!
namteh
26 października 2017 13:49
Odpowiedz
norwich1987 napisał:...1) Czy przy tak dużym statku po wejściu do małego portu/miasta nie okazywało się, że mieścina 3-tysięczna nagle podwajała swoją populację i cały czar tego miejsca pękał z powodu nadmiaru turystów? Dało się to odczuć, że gdzie nie wejdziesz to nagle milion turystów z Twojego statku? ...Tego to nie wiesz, bo po pierwsze: nie byłeś w miasteczku przed przybyciem statkiem, a po drugie: przecież to sami swoi, ze statku! Prawie jak rodzina
;) @greg2014Mógłbyś coś powiedzieć o średnim wieku wycieczkowiczów? Czy na statku były przewidziane atrakcje dla każdej grupy wiekowej?
greg2014
26 października 2017 21:57
Odpowiedz
norwich1987 napisał:Przeczytałem, świetna relacja!1) Czy przy tak dużym statku po wejściu do małego portu/miasta nie okazywało się, że mieścina 3-tysięczna nagle podwajała swoją populację i cały czar tego miejsca pękał z powodu nadmiaru turystów? Dało się to odczuć, że gdzie nie wejdziesz to nagle milion turystów z Twojego statku? 2) Rozumiem, że jak chcesz kupić pamiątkowy alkohol w jakimś porcie to nie ma szans, bo nie wniesiesz na statek?3) Czy na samym statku masz wrażenie, że "igły nie wciśniesz" czy raczej jest w miarę luz?Dzięki za odp!Dziękuję za opinię:-)ad. 1 Generalnie z takim problemem się nie spotkałem chociaż zdarzały się sytuacje jeszcze bardziej ekstremalne - np. Katakolon w Grecji (dawna Olimpia), gdzie osada do której przybija statek liczy może kilkuset mieszkańców - głównie jakieś zaplecze turystyczne. Czasem przybijają tam natomiast naraz 2 statki z 2-3 tys. pasażerów każdy. Większość z nich jednak jedzie na wycieczki-np. w tym konkretnym miejscu do Olimpii (zorganizowaną na statku albo samodzielnie) i problemu nie ma. Myślę, że linie tak dobierają miejsca w których zatrzymują się statki, aby podobnego problemu uniknąć co nie oznacza, że jakiegoś poczucia, że jest dużo osób nie będzie - ale to praktycznie dotyczy większości popularnych miejsc turystycznych. Dla mnie nigdy to nie był w każdym razie problem.ad. 2Jeśli kupisz alkohol na lądzie możesz go wnieść na statek ale zostanie od razu przy wejściu zatrzymany w depozycie. Dostajesz pokwitowanie a w ostatnim dniu rejsu zostanie on wieczorem przyniesiony do kabiny (lub trzeba go samemu gdzieś odebrać) i wtedy można go spakować do bagażu przed zejściem ze statku.ad. 3Na statku zawsze są luźne miejsca - jeśli ktoś potrzebuje się gdzieś zaszyć w spokoju bez problemu takie miejsce znajdzie. Jedynym miejscem, gdzie bywa ciasno (to przynajmniej mój odbiór) to bufet w szczycie pory śniadania czy lunchu (ale nie kolacji) oraz ewentualnie okolice basenów przy ładnej pogodzie podczas dni na morzu. Mam nadzieję, że pomogłem. W razie dalszych pytań pytaj śmiało:-)
brzemia
27 października 2017 08:57
Odpowiedz
Gdzie tym razem?
;)Wysłane z telefonu przy użyciu Tapatalka
greg2014
27 października 2017 20:55
Odpowiedz
Tym razem mam w planie rejs z Włoch do Dubaju przez Kanał Sueski:-) Po drodze kilka portów na Morzu Śródziemnym, Eliat w Izraelu, Aquaba w Jordanii oraz po kilka portów w Omanie i Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Typowa repozycja statku na zimę w cieplejszy region.
greg2014
12 listopada 2017 21:54
Odpowiedz
Jeśli chodzi o ten program dla dzieci to pochodzi on ze statku Norwegian Epic.
brzemia
12 listopada 2017 21:58
Odpowiedz
Mi chodzilo o twoj kolejny. Jesli tak to juz zazdroszcze kanalu sueskiego. Juz 2 do kompletu.Wysłane z telefonu przy użyciu Tapatalka
greg2014
12 listopada 2017 23:23
Odpowiedz
Następny płynę Costą - tym razem Costa Mediterranea. Jeśli chodzi o szeroko rozumiany Bliski Wschód i okolice to Costa na zimę przebazowywuje zawsze jeden statek do Dubaju, jeden na Mauritius i jeden na Malediwy/do Indii więce teoretycznie na jesień jest do wyboru trzy okazje, żeby wybrać się w tamtym kierunku a w marcu trzy na trasę w drugim kierunku. Z tego co kojarzę to na wiosnę chyba nawet będzie jedna okazja więcej bo wycofują na stałe jeden statek z Azji do Europy ale to będzie dość długi rejs (chyba z Szanghaju albo Hongkongu do Savony - pewnie w sumie trasa na 30-40 dni).Możliwe, że skrobnę jakąś relację - przynajmniej z części poza Morzem Śródziemnym. Bazując na relacjach tych co mieli okazję płynąć tą trasą, samo przejście przez Kanał Sueski jest na pewno mniej widowiskowe niż przez Panamski: po pierwsze nie ma śluz (kanał na wysokości morza) a po drugie otoczenie to generalnie pustynia. Ale wkrótce przekonam się na własnej skórze. Za 2 tygodnie będę już w trasie:-)
Na Jewelu jedynie w restauracji francuskiej oraz jednej z dwóch restauracji głównych (Tsar – nazwa pochodziła od olbrzymich portretów carów i caryc rosyjskich oraz wszechobecnych zdobień utrzymanych w stylu rosyjskim) określono minimalne wymogi na czas kolacji (np. koszulka z kołnierzykiem czy pełne buty).
Ponieważ sam koncept NCL jest zbliżony na wszystkich statkach mam nadzieję, że powyższe informacji okażą się przydatne jeśli ktoś miałby okazję w przyszłości popłynąć tą linią.
C.D.N.@igore - Tym bardziej jest mi miło:-) A tak na poważnie to oczywiście nie jestem wyznawcą jakiejś jedynie słusznej religii, która uważa, że tylko taka forma spędzania urlopu czy podróżowania jest właściwa a tych co uważają inaczej należy palić na stosie:-)
Ja zresztą również korzystam z innych (bardziej tradycyjnych) form podróżowania.
A kto wie...być może kiedyś spróbujesz i tego...@brzemia - Różnica w jedzeniu między Costą a NCL dotyczy przede wszystkim różnorodności. Co do jakości wielkiej różnicy w mojej ocenie nie ma (może poza makaronami, które wydaje mi się, że zdecydowanie lepsze są na statkach Costy). A co do ilości...cóż - w obu przypadkach ilość jedzenia jest nie do przejedzenia:-)
Wydaje mi się, że w dużej części wynika to z różnych pomysłów obu linii. Costa reklamuje swoje rejsy jako "Włochy na morzu" i jeśli chodzi o kuchnię to dania włoskie zauważalnie przeważają nad pozostałymi. Również struktura pasażerska Costy jest taka, że dominują w niej pasażerowie z Europy zazwyczaj z nadreprezentacją Włochów i Francuzów - i kuchnia jest idealnie do tego dopasowana. Przykładowo kuchnia azjatycka na statkach Costy reprezentowana jest wyłącznie w ograniczonym zakresie w bufecie (chyba tylko na statku Costa Diadema jest osobna-płatna restauracja azjatycka). W normalnym menu dania kuchni azjatyckiej pojawiają się stosunkowo rzadko (podaję ją tutaj jako przykład ale to samo dotyczy np. steków brazylijskich czy sushi).
Z kolei NCL posiada zdecydowanie bardziej zróżnicowaną strukturę pasażerów - może z jakąś przewagą pasażerów z USA, Kanady i Australii. Cenią oni sobie z reguły różnorodność i możliwość spróbowania dań bardzo różnych kuchni co było widać z restauracjach tematycznych, które cieszyły się bardzo dużym powodzeniem (szczególnie stekhouse czy restauracja japońska, gdzie rezerwacje z reguły trzeba było robić dzień wcześniej).
Dodatkowo między obiema liniami jest duża różnica w dostępnych możliwościach dot. jedzenia w godzinach późnowieczornych/nocnych. Na statkach Costy z reguły jest to tylko pizza lub room-service (zresztą nawet bufet wieczorny nie jest tam czymś do końca traktowanym poważnie - co nie zmienia faktu, że jest niezły; podstawową formą kolacji na statkach Costy jest kolacja w restauracji, która wiąże się ze specyficznym ceremoniałem-również czasowym). Z rozmów z pasażerami amerykańskimi wiem, że dla nich jest to trudne do zaakceptowania - oni lubią mieć możliwość wyboru prawie o każdej porze, jedzenia w środku nocy itd. I pod tym względem statki NCL-a biją Costę o kilka długości. Takie mają nawyki i nawet ich rozumiem, że na urlopie chcą mieć coś do czego są przyzwyczajeni.
Podsumowując: różnica dotyczy przede wszystkim różnorodności i dużo większej możliwości wyboru pomiędzy kuchniami z różnych stron świata (nawet w ramach tego, co obejmuje cena za rejs - nie wspominając o dodatkowo płatnych opcjach). Jeśli chodzi o jakość samych dań to poza wspomnianymi makaronami, gdzie moim zdaniem wygrywa wyraźnie Costa wielkich róznic nie ma.@namteH - nie korzystałem ale z tego co pamiętam to wejście do restauracji japońskiej Teppanyaki kosztowało 30 USD/os. a do brazylijskiej 25 USD/os.
Do tego doliczane były z automatu napiwki (18% powyższej ceny). Jeśli chodzi o restauracje 'a la karte' to najtańsza była restauracja włoska, najdroższa francuska i stekhouse.
Były też dostępne pakiety typu restauracja X+restauracja Y+restauracja Z - do wykorzystania w trakcie rejsu i ich ceny były dużo bardziej atrakcyjne, ale samych cen nie pamiętam.@mashacra i @tropikey - Ja z reguły rezerwuję z dużym wyprzedzeniem w czasie jakichś promocji. W miarę możliwości robię to na poprzednim rejsie na statku bo wtedy jest jeszcze jakiś ekstra upust. Do tego korzystam z różnych mało popularnych wynalazków typu 'shareholders benefit', w ramach których w dużym uproszczeniu za posiadanie akcji jakiegoś operatora (operacja stosunkowo prosta do przeprowadzenia chociaż wiąże się z pewnym ryzykiem-jak to na rynkach finansowych :-) ) można dostać na statku darmowy kredyt do wykorzystania - np. na wycieczki. No i do tego dochodzą programy lojalnościowe, które zazwyczaj również dają jakieś benefity, z których niektóre nie mają dla mnie specjalnego znaczenia ale inne (np. kolejny kredyt do wykorzystania czy transport bagażu z domu do portu i z powrotem przez operatora) zdecydowanie tak. W zależności od ceny i długości rejsu, dodatkowe kredyty, które traktuję w uproszczeniu jako obniżkę ceny mogą stanowić nawet 20% wyjściowej ceny czyli sporo. Wykorzystuję te środki później na rejsie na to co i tak kupiłbym na statku - jakąś wycieczkę w fajne miejsce, gdzie zorganizowanie czegoś samemu jest problematyczne lub ryzykowne, na napoje czy jeszcze coś tam innego. Ale niestety złotej zasady na dobrą cenę nie ma-przynajmniej ja nie znam. Z dotychczasowych obserwacji wydaje mi się, że najlepsze ceny są poza sezonem wakacyjnym w danym rejonie, w przypadku rejsów repozycyjnych (gdy statek między sezonami zmienia całkowicie region-np. płynie z Europy do Brazylii) lub gdy początek i koniec rejsu są w różnych portach (ale to akurat nie dotyczy rejsów przez Kanał Panamski). Również nowe trasy, które operator wprowadza po raz pierwszy potrafią być relatywnie tanie (np. w tym roku rejsy Costy z Japonii w kilku wariantach czasowych; w przyszłym roku przypuszczam, że ta trasa będzie dużo droższa).
Według tej zasady mam zaplanowane wyjazdy na mniej więcej rok do przodu (najbliższy w listopadzie). Z drugiej strony na najbardziej popularnych trasach, gdzie jest dużo rotacji i miejsc czasem pojawiają się bardzo atrakcyjne oferty "last minute". Jak dotąd z nich nie korzystałem bo trudno to planować ale zjawisko na pewno istnieje.
Zgadzam się zresztą z @tropikey - ja na pierwszy rejs popłynąłem kiedyś w sumie prawie przypadkiem...
A co do tego czy nie miałem dość - myślę, że gdyby te dwa rejsy odbywały się jeden po drugim (bez kilkudniowej przerwy w Miami) to być może byłoby to męczące. Wyszedłem jednak z założenia, że jak już lecę taki kawał świata to chcę też coś więcej zobaczyć a nie zaraz wracać do domu. Zresztą na tej trasie samo przejście przez kanał i porty były na tyle ciekawe, że rejs zleciał stosunkowo szybko.
@brzemia - a gdzie się wybierasz w grudniu ?Kolejny dzień spędziliśmy na morzu w drodze do kolumbijskiej Cartageny. Morze było spokojne, pogoda cieplutka przy czym cały czas wiał przyjemny wiaterek. Dzień można było spędzić jak kto lubi - na lenistwie, korzystaniu z jakichś statkowych atrakcji oraz na integracji z innymi pasażerami poznanymi na statku.
Rano w teatrze miała miejsce prezentacja mająca przybliżyć to co przed nami – krótka informacja o portach i związanych z nimi informacjach praktycznych, wybranych wycieczkach oferowanych przez statek oraz organizacji samego przejścia przez Kanał Panamski (o tym napiszę bardziej szczegółowo w dniu, kiedy będzie to miało miejsce).
Dla zainteresowanych w atrium zorganizowano pokaz przyrządzania sushi, który prowadzili kucharze z restauracji japońskiej (Teppanyaki). Podobne pokazy zresztą z różnych odcinków kuchennych prowadzone były co kilka dni (nie tylko podczas żeglugi na morzu) – dotyczyły zazwyczaj jakichś przystawek oraz deserów (np. świetnego Tiramisu).
Po południu dla pasażerów-uczestników programu lojalnościowego NCL w jednej z loż zorganizowane zostało również spotkanie z kapitanem, który przedstawił najważniejszych oficerów oraz osoby odpowiedzialne za zarządzanie statkowym hotelem i rozrywkę na statku.
Spotkanie zakończyło się miłym akcentem – losowaniem wśród uczestników (losami były imienne zaproszenia, które dostał każdy z uczestników a które były odbierane przy wejściu na spotkanie) różnych giftów i usług oferowanych na statku – np. karnetu na korzystanie ze strefy wellnes, pakietów napojów, pamiątkowych koszulek, kubków itp. O dziwo szczęście uśmiechnęło się również do mnie – przypadła mi możliwość bezpłatnego skorzystania ze statkowej pralni (max. 20 sztuk odzieży) , z którego oczywiście nie omieszkałem skorzystać:-)
Korzystając z ładnej pogody można było w końcu zażywać kąpieli słonecznej lub wodnej:-)
Oczywiście dostępnych atrakcji i możliwości było dużo więcej.
Ja nie ukrywam, że sporą część dnia spędziłem z poznaną na statku ekipą Polaków, z którą bardzo szybko się zintegrowaliśmy. Dla zainteresowanych dostępnymi możliwościami dołączam skan gazetki pokładowej z tego dnia. Da ona ogólny pogląd jakie są dostępne możliwości wykorzystania czasu i co oferował statek w trakcie dnia na morzu.
Na początek ciekawostka: czy poza kwestiami turystycznymi jest jakiś powód dla których na drodze naszego rejsu pojawiła się Cartagena.
Otóż jak się okazuje jest chociaż trudno w niego uwierzyć...
W 1886 roku w USA przyjęto akt prawny obowiązujący do dziś pod nazwą "Passenger Vehicle Services Act", zgodnie z którym, aby jakiś statek pasażerski pod obcą banderą (a takim był Norwegian Jewel - ze względów podatkowych jest zarejestrowany na Bahamach) mógł podróżować pomiędzy dwoma różnymi portami amerykańskimi, musi on mieć po drodze postój co najmniej w jednym porcie uważanym jako "odległy" (rozumiany jako leżący poza Ameryką Północną, w tym zdecydowaną większością wysp na Karaibach, Bahamami czy Bermudami) i nie leżący na bezpośredniej trasie pomiędzy portem początku i końca rejsu. Ponieważ w naszym przypadku żaden z portów w Meksyku/Panamie oraz w krajach na wybrzeżu Pacyfiku nie spełniał tego warunku - podobnie jak postój w portach karaibskich, stąd w naszym planie podróży pojawiła się Cartagena, która faktycznie jest trochę "nie po drodze". Co ciekawe akt ten obowiązuje do dziś i faktycznie jeśli ktoś chciałby się nieco potrudzić i sprawdzić trasy rejsów pasażerskich z USA do USA biegnących przez Kanał Panamski to prawie zawsze znajdzie na nich właśnie Cartagenę lub będące wyjątkami w w/w ustawie porty w Arubie, Curacao lub Bonaire.
Jeśli jakiś statek o tym zapomni, jego armator musi zapłacić karę - aktualnie 300 USD za każdego pasażera. Jeśli kogoś zainteresuje ten dziwny akt prawny polecam lekturę choćby w Wikipedii: https://en.wikipedia.org/wiki/Passenger ... ct_of_1886
Od tego dziwnego przepisu jest parę wyjątków ale żaden z nich nas nie dotyczył...tak więc odwiedziliśmy jak się okazało absolutnie tego wartą Cartagenę.
W zasadzie pełna nazwa tego miasta brzmi Cartagena de Indias chociaż mało kto używa nazwy innej niż po prostu Cartagena. Miasto ma ciekawą historię – zostało założone przez hiszpańskich konkwistadorów i służyło głównie jako port, z którego do Europy wyprawiano zrabowane w Ameryce Środkowe j i Południowej złoto, srebro i inne dobra. W tamtym czasie był to najważniejszy i największy ośrodek założony w Nowym Świecie.
Dziś jest to bardzo duży ośrodek miejski (ponad 1,2 mln mieszkańców), w którym w świetnej kondycji zachowała się zabudowa z czasów konkwisty. Poza starym miastem dominuje nowoczesna zabudowa typowa dla wielu dużych ośrodków miejskich.
Port, w którym zatrzymał się statek jest położony ok. 4km od starego miasta i w zasadzie jest to typowy port kontenerowy:
Ze statku widać było praktycznie tylko kontenery, dźwigi i inny sprzęt portowy…a w oddali nową zabudowę miejską:
Po zejściu ze statku czekała na nas pierwsza niespodzianka. Okazało się, że okolice terminala pasażerskiego (chociaż to nazwa mocno na wyrost – budynek miał nie więcej niż 300m2 i mieścił głównie wielki sklep wolnocłowy) to całkiem spore mini-zoo, z biegającymi i latającymi w zdecydowanej większości całkiem wolno wszelkiej maści tamtejszymi zwierzakami:
Z portu do miasta można dostać się na wiele sposobów – od taksówek zaczynając poprzez lokalne autobusy na tradycyjnej piechocie kończąc. My zdecydowaliśmy się na tę ostatnią opcję ze względu na niedużą odległość oraz możliwość przyjrzenia się bliżej tutejszym klimatom.
W drodze powrotnej korzystaliśmy już z autobusu chociaż – muszę przyznać, że to ciekawe doświadczenie biorąc pod uwagę jego totalne przepełnienie, nieprzestrzeganie elementarnych zasad bezpieczeństwa oraz brak jakichkolwiek zdefiniowanych przystanków:
Nie mieliśmy tutejszej waluty ale jednodolarowy banknot załatwił sprawę:-)
Po około 15 minutach spaceru przed nami ukazała się jedna z głównych atrakcji Cartageny – twierdza San Felipe de Barajas. Już same jej rozmiary porażają. Warto wiedzieć, że jest to największa wybudowana twierdza obronna w całej Ameryce Południowej . Powstała na początku XVII wieku, była później jednak wielokrotnie rozbudowywana tworząc ostatecznie wielopoziomowy labirynt fortyfikacji.
Warto dodać, że twierdza powstała w celu obrony przed Anglikami, których flota regularnie atakowała miasto (zdobył je zresztą w którymś momencie sam Francis Drake, którego ponoć ostatecznie przekupiono, aby nie zrównywał go z ziemią). Chyba spełniła swoją rolę bo nie została nigdy zdobyta przez żadnego agresora (a oprócz Anglików aspirowali do tego również Francuzi).
Z fortecy San Felipe jest stosunkowo blisko do starego miasta. Jest ono do dziś ufortyfikowane – praktycznie w całości otacza jest całkiem dobrze zachowany mur:
Głównego wejścia na Stare Miasto strzeże monumentalna Wieża Zegarowa…
…za którą można zobaczyć najstarszą część miasta – Plaza de La Paz z pobliskim ratuszem oraz pomnikiem założyciela miasta – Pedro de Heredia.
Całe stare miasto jest bardzo kompaktowe i łatwe do pieszej eksploracji.
Wśród miejsc wartych zobaczenia są w szczególności konwent św. Piotra Claver – pierwszego świętego w Ameryce
Warto w ogóle poświęcić trochę czasu na spacer między wąskimi uliczkami oraz placami starej Cartageny – są niezwykle urokliwe i w wielu miejscach przypominają stare miasta Hiszpanii czy Włoch:
Można również obejść miasto ścieżką na starych murach miejskich:
Na miejskich placach można zobaczyć również różne dziwne pamiątki po przeszłości, np. fotel dentystyczny. Nie wiem z jakich czasów pochodzi ale nie chciałbym chyba być wtedy pacjentem ówczesnego „dentysty” :-)
Na koniec polski akcent:
Jak się później okazało, Papież-Polak jest do dziś niezwykle popularny w całej Ameryce Środkowej i mieliśmy okazję zobaczyć jeszcze wiele jego pomników oraz usłyszeć różne wspomnienia z jego wizyt.
Oczywiście stare miasto w Cartagenie stanowi jedynie niewielką część obecnej aglomeracji – aby się o tym przekonać warto rzucić okiem choćby na Google Maps.
Po kilku godzinach zwiedzania miasta silny upał dał nam mocno w kość. Wróciliśmy na statek w samą porę – na niespełna godzinę przed wypłynięciem w kierunku Kanału Panamskiego:
C.D.N.Następnego dnia po wyjściu z Cartageny zaplanowane mieliśmy przejście przez Kanał Panamski.
Dla zainteresowanych poprzedniego dnia (był to drugi dzień na morzu-przed wizytą w Cartagenie) miała miejsce projekcja filmu dokumentalnego nt. historii budowy Kanału oraz perturbacji związanych z kwestiami zarządzania tą wielką inwestycją już po jej zakończeniu. A w dniu w którym byliśmy w Cartagenie w recepcji pojawiła się dokładniejsza informacja jak czasowo będzie wyglądało przejście przez Kanał:
Warto w tym miejscu wspomnieć, że Kanał Panamski nie przebiega w całości na poziomie oceanu. Tak pierwotnie chcieli go zbudować Francuzi (ci sami, którzy w ten sposób zbudowali Kanał Sueski) ale w praktyce okazało się, że w górzystym i skrajnie nieprzyjaznym pogodowo rejonie Panamy konieczne byłoby wykopanie (a w zasadzie wykucie w skale) rynny głębokiej w niektórych miejscach na ponad 100 metrów. Biorąc pod uwagę planowaną długość kanału w tamtych czasach zostało to uznane za niewykonalne (co skończyło się zresztą bankructwem francuskiej kompanii).
Amerykanie, którzy przejęli budowę zdecydowali o budowie pełniących funkcję „wind” śluz oraz sztucznego jeziora w środkowej części kanału. W ten sposób płynąc od Atlantyku do Pacyfiku, po stronie Atlantyku powstał kompleks śluz Gatun, dzięki któremu statek jest podnoszony do poziomu sztucznego jeziora o tej samej nazwie. Po stronie Pacyfiku odbywa się odwrotna operacja, z tym że tutaj ma ona miejsce w dwóch krokach – najpierw na śluzie Pedro Miguel a później na śluzie Miraflores. Po opuszczeniu śluzy Miraflores statek osiąga poziom Oceanu Spokojnego. Wszystkie wspomniane śluzy oddane zostały do użytku ponad 100 lat temu i służą do dziś. Dodatkowo całkiem niedawno bo w 2016 roku otwarte zostały nowe śluzy położone równolegle do dotychczasowych, które umożliwiły zwiększenie przepustowości kanału jak również dopuściły śluzowanie większych jednostek. Nowe śluzy noszą nazwy Aqua Clara (po stronie Atlantyku) oraz Cocoli (po stronie Pacyfiku). Istotną różnicą jest to, że po stronie Pacyfiku śluzowanie odbywa się w jednym kroku a nie tak jak na starych śluzach – na dwa razy.
Poniższy schemat (źródło: Wikipedia) pokazuję precyzyjnie położenie śluz i przebieg samego kanału:
Z informacji, która pojawiła się w recepcji wynikało, że nasz statek będzie przechodził z wykorzystaniem starych śluz. Wejście do śluzy Gatun zostało zaplanowane na 8:45 rano, wyjście z ostatniej śluzy Miraflores o 17:30.
Na koniec warto wspomnieć o tym jak precyzyjną operacją jest wejście i wyjście ze śluz. Maksymalny rozmiar statku, który może do nich wejść to 294,1 m (długość) i 32,3 m (szerokość). Nasz statek miał dokładnie takie rozmiary i faktycznie w trakcie przejścia było widać, ze cała operacja odbywa się na centymetry.
Po tym wstępie, w następnej części wrzucę więcej informacji i zdjęć już z samego przejścia przez kanał.@samaki9 - Gdy rezerwowałem rejs w NCL była akurat promocja, w której w bonusie dostawało się do wyboru: all inclusive na napoje, nielimitowany wstęp do płatnych restauracji, jakiś pakiet internetu lub anulację napiwków. Wybrałem napoje w związku z tym problem płacenia za nie miałem prawie z głowy. Prawie bo ten AI (w NCL są różne typy AI) nie obejmował z nieznanych powodów kawy w barze koło atrium (ale tylko w tym jednym, żeby było ciekawie) i podczas postoju w porcie w Miami napoje były gratis ale amerykańskie podatki były naliczane (piszę dla porządku - były to drobne kwoty). Poza tym pakiet AI obejmował wszystko co było w barach i restauracjach - do jednostkowej ceny 15 USD. Jeśli coś było droższe (z reguły jakieś wódki i whisky premium/super premium) - płaciło się tylko nadwyżkę. Pakiet AI nie obejmował z kolei tego co jest w kabinach w minibarkach.
Generalnie przy rezerwacji w NCL przez kanały europejskie (strona ncl.eu lub unijne biura podróży) tego typu lub nawet bardziej atrakcyjna promocja trwa prawie cały czas. Aktualnie oprócz AI obejmuje również butelkowaną wodę (litr na dzień), tę specjalną i jedyną kawę w barze koło atrium:-), napiwki i jakieś pakiety dot. restauracji płatnych-w promocji dostaje się wszystkie te bonusy razem. Czasem jest też dorzucany pakiet na wycieczki (np. 50 USD na każdy odwiedzany port). Co do zasady tą niekończącą się promocją objęte są wszystkie kabiny z wyjątkiem gwarantowanych (trzeba na to uważać) i prawie wszystkie rejsy w terminie 30 dni od zakupu i więcej. W last minutach często tego typu promocji nie ma. Niestety skutkiem ubocznym tego typu promocji są aktualnie dużo wyższe ceny w NCL niż gdy rezerwowałem ten rejs. Pocieszam się, że oni takie eksperymenty z pakietami wliczonymi w cenę już prowadzili jakieś 2 lata temu i okresowo ceny były wyższe/niższe - mam nadzieję, że teraz też za jakiś czas ceny u nich były rozsądniejsze niż teraz bo standard i trasy mają naprawdę świetne i chętnie bym się znowu gdzieś z nimi wybrał:-)
Poza tym na statku kupowanie pakietów jest możliwe ale ceny są wysokie - takie jak dla klientów amerykańskich (np. AI ok. 65 USD/dzień + 18% napiwku). Oprócz pełnego AI są również pakiety na softdrinki (cola, sprite itd.).No i dotarliśmy do Kanału Panamskiego:-)
Na początek trzeba powiedzieć, że podczas całego przejścia pogoda była iście piekielna. Wyłączając wieczór temperatura wynosiła praktycznie cały czas 40 stopni, a w godzinach południowych zbliżała się do 45 stopni. Towarzyszyła temu wilgotność 95% tak, że uczucie było jak w saunie parowej – brakowało jedynie pary i mgły:-) Trudno się teraz było dziwić, że budowa kanału pochłonęła tyle ofiar, które zmarły głównie wskutek kaprysów pogody oraz chorób – w tym przenoszonych przez tutejsze moskity…
Samo przejście było zorganizowane naprawdę perfekcyjnie.
Około 7 rano na statek wsiadła cała armia pilotów wraz z pracownikiem firmy zarządzającej kanałem, który przez cały dzień pełnił funkcję przewodnika-komentatora tego co się wokół nas dzieje. Najpierw zainteresowani mieli okazję wziąć udział w jego krótkiej prezentacji w teatrze a później komentarz był dostępny za pośrednictwem statkowego systemu nagłaśniającego. Dodatkowo w kabinach na kilku kanałach telewizyjnych był emitowany obraz z kamer ulokowanych w różnych miejscach statku w połączeniu ze wspomnianym komentarzem.
Tymczasem powoli rozpoczęliśmy podejście do kanału:
Przejście przez Kanał Panamski jest jedną z niewielu okazji, kiedy pasażerowie mają dostęp do dziobu statku – jest to dobre miejsce do obserwacji i robienia zdjęć. Ze względu na piekielne warunki rozstawiono tam niewielkie zadaszenie oraz krzesełka a także cały dzień serwowano napoje chłodzące.
Samo przejście przez kanał można było obserwować zresztą również z wielu innych miejsc – najlepszymi z nich były (wyłączając balkony kabin) otwarta część bufetu na rufie oraz zacieniony pokład szalupowy. Dla tych, którzy mieli dość upału dostępna była loża panoramiczna na najwyższym pokładzie, z której również roztaczał się rewelacyjny widok:
Można było również podejrzeć co w trakcie przejścia przez kanał dzieje się na mostku, na którym z reguły było więcej osób niż zwykle. Zazwyczaj na morzu są na nim 2-3 osoby, w czasie przejścia przez Kanał ich liczba dochodziła nawet do 10, z czego część stanowili panamscy piloci.
Zainteresowani mogli również na bieżąco śledzić to co się dzieje na elektronicznych mapach:
Wraz z pilotami, około 7 rano do statku dołączyły 4 duże łodzie-holowniki (po dwie z każdej strony), które towarzyszyły nam przez całą drogę (mówiąc dokładniej nie było to te same łodzie – pierwsza grupa obsługiwała nas do pierwszej śluzy, potem ich rolę przejmowała kolejna czwórka, która już czekała za wyjściem ze śluzy itd. – same łodzie nie przechodziły przez śluzy).
Podchodząc do pierwszej śluzy mogliśmy zobaczyć budowany nad Kanałem Panamskim od strony Atlantyku most. Aktualnie jedyne dwa istniejące mosty zlokalizowane są bardziej po stronie Pacyfiku, stąd komunikacja po stronie Atlantyku może odbywać się wyłącznie promami co jest niewydolne i utrudnia żeglugę przez sam kanał. Podpory mostu wznoszą się bardzo wysoko a po stronie południowej dodatkowo idą bardzo daleko wgłąb lądu:
Zresztą cała konstrukcja i rozmiar przedsięwzięcia budzi szacunek:
Jak wspominałem wcześniej nasz statek przechodził przez stare śluzy pochodzące z początku XX wieku. Ponieważ rozmiar statku był praktycznie równy maksymalnemu dopuszczalnemu dla tych śluz, już operacja wprowadzenia statku do śluz była bardzo precyzyjna.
W miarę pokonywanej odległości szerokość drogi wodnej coraz bardziej się zwężała aż statek zbliżył się do samego podejścia do pierwszej śluzy – śluzy Gatun. Tam został on precyzyjnie „ustawiony” w torze wodnym przez towarzyszące nam holowniki:
Wszystko to odbywało się już przy wyłączonym napędzie statku – za wprowadzenie statku do każdej śluzy odpowiadały służby kanału. W kolejnym kroku statek połączono linami holowniczymi ze specjalnymi lokomotywami, które wciągnęły statek do samej śluzy. Zajęte tym było w sumie 8 lokomotyw – dwie z każdej strony ciągnęły statek do przodu, a dwie z każdej strony stabilizowały jego tor ciągnąc go do tyłu. Synchronizacja lokomotyw i precyzja naprawdę nieprawdopodobna.