+5
KaG 27 października 2015 19:55
Było pięknie, klimatycznie i bardzo intensywnie. Chyba sam nie wierzyłem, że w 3 dni i jedno popołudnie uda nam się tyle zobaczyć. Zwiedziliśmy 3 wspaniałe miasta, zaczerpnęliśmy szczyptę pięknej Toskanii, przejechaliśmy prawie 1000 km i zostało nam czasu na dobre włoskie wino i najlepszą na świecie pizze.... Zobaczcie jak to możliwe.

Bilety do Bolonii kupiliśmy głównie dlatego, że były tanie (Ryanair). Wpadliśmy na pomysł, że wynajmiemy tam samochód i pojedziemy zobaczyć coś ciekawszego. Nie wiązaliśmy z tym miastem zbyt dużych nadziei. Rezerwację auta mieliśmy w wypożyczalni Nolegiare (auto na 4 dni kosztowało nas 229 zł). Okazało się, że dostaliśmy prawie nowego forda. Może to mało włoskie auto, ale miało jedną główną zaletę. Był to bardzo ekonomiczny disel, a przy cenach paliw we Włoszech i odległości jaką mieliśmy do pokonania to ogromny plus. Sprawdź jak spakować się w bagaż podręczny https://taniewakacje.eu/jak-spakowac-bagaz-podreczny-zbior-praktycznych-porad/

Z lotniska od razu pojechaliśmy do centrum miasta. Zgodnie z naszym planem w Bolonii mogliśmy być do wieczora. Jednak zanim przystąpiliśmy do zwiedzania musieliśmy coś zjeść. Wybór padł na szybką pizze z jednego z ulicznych barów. We Włoszech jest pełno takich punktów, gdzie pizza serwowana jest na kawałki (jeden kosztuje ok 1,5 euro).



Po szybkim i smacznym posiłku ruszyliśmy w kierunku zabytkowego centrum miasta. Idąc pięknymi średniowiecznymi uliczkami doszedłem do wniosku, że moje wyobrażenie o tym mieście było całkowicie chybione. Bolonia okazała się pięknym, tętniącym życiem miastem.

Pierwszym punktem naszego zwiedzania były Piazza Maggiore i Piazza Nettuno. Trafiliśmy na wieczorny kiermasz. Wszędzie pełno uśmiechniętych i radosnych ludzi. Ktoś wypuścił setki kolorowych balonów z helem. Ktoś inny zabawiał dzieci ogromnymi bańkami mydlanymi. Place wyglądają pięknie. Średniowieczna zabudowa dodaje im niepowtarzalnego uroku. Znajduje się tam miejski ratusz, fontanna Neptuna i olbrzymia Bazylika di San Petronio, która majestatycznie piętrzy się w centralnym punkcie placu. Podobno swego czasu miał być to największy kościół świata. Faktycznie, gdy wejdzie się do środka robi wrażenie. Z Piazza Maggiore widać dwie krzywe wieże. Są one jednym z symboli miasta. Kiedyś w Bolonii było ponad 100 wież, dzisiaj zostało ich zaledwie 20 z których najbardziej wyróżniają się Asinelli i Gadrenda. Wyższa z nich ma ponad 100 metrów.





W sobotni wieczór niemal wszystkie stoliki w lokalach przy głównych ulicach są zajęte. Włosi siedzą, rozmawiają, śmieją się i popijają alkohole. Głównie wino. Nie widać po nich, ani pośpiechu, ani zdenerwowania. My na kolację wybraliśmy Bar del Cuore przy via Indipendenza 21. Świetne kanapki rotolone. Za dwie zapłaciliśmy 10 euro.



Włosi kochają jednoślady. Wszędzie jest pełno skuterów i rowerów, które oczywiście się psują (czasem też są rozkradane na części). Spacerując uliczkami w centrum miasta, gdzieniegdzie natknąć można się na uliczne warsztaty. Myślę, że u nas w Polsce nie do pomyślenia byłoby, aby ktoś pozwolił grupie młodych ludzi na ulicy rozłożyć taki kramik.



To wszystko razem tworzy niepowtarzalny klimat, wspaniałego średniowiecznego miasta.

Z Bolonii pojechaliśmy do Pizzy. Trochę ponad 160 km. Na miejscu byliśmy rano. Niedzielny poranek był nieco leniwy. Innych turystów spotkaliśmy dopiero w okolicy słynnej Krzywej Wieży. Campo dei Miracoli (Pole Cudów) na którym znajduje się budowla, wygląda niemal jak w przewodnikach. Plac jest piękny, monumentalny i robi ogromne wrażenie swoją estetyką. Oprócz wieży znajduje się tam katedra Santa Maria oraz Baptysterium. Budowę wieży rozpoczęto w 1173 roku. Dziś chyba mało kto pamięta, że miała być to dzwonnica. Wszystkie te budowle robią wspaniałe wrażenie. Niestety ceny wejściówek również. By je zwiedzić, trzeba wydać sporo ponad 20 euro.





Po dłuższej chwili spędzonej na Polu Cudów postanowiliśmy się przejść w kierunku centrum miasta. Było jeszcze dość rano więc restauratorzy dopiero niepośpiesznie rozkładali swoje ogródki i przygotowywali je do śniadania. Włosi nie jadają obfitych śniadań. Podaje się espresso lub cappuccino (ok. 2 euro) i pyszną drożdżówkę lub rogalika (ok. 1 euro). Przy tym czytują gazety i celebrują każdy moment. Widać, że życie biegnie im swoim spokojnym tempem.



Bardzo ładnie w centrum miasta prezentuje się rzeka Arno. Co prawda jej otoczenie nie jest spektakularne, jednak mnogość kolorów fasad kamienic sprawia, że jest to bardzo urokliwe miejsce i warte odwiedzenia. Pozostałą część pobytu w Pizie spędziliśmy na spacerach wąskimi uliczkami miasta. Może ilość romantycznych zaułków nie jest imponująca, jednak podczas spokojnego poranka tworzy to również niepowtarzalny klimat.



Pizę opuściliśmy ok. 13. Naszym planem było, aby w Rzymie być wieczorem. Wybraliśmy trasę wzdłuż wybrzeża. Nawigacja pokazała nam do przejechania 320 km. Na takich wyjazdach bardzo rzadko wybieram autostrady. Wolę drogi bardziej lokalne. Wtedy zawsze coś fajnego można zobaczyć. Nam zależało na toskańskich krajobrazach, które są piękne. Łagodne wzgórza, winnice i gaje oliwne oraz wille na uboczach z długimi podjazdami przy których rosną charakterystyczne cyprysy. Wspaniałe widoki, których nie da się opisać. Trzeba to zobaczyć! Będąc w Toskanii nie można nie kupić wina. My wzięliśmy dwie butelki. Wybór padł na Chianti i Chardonnay.

Z każdym przejechanym kilometrem przekonywałem się do stylu jazdy Włochów. Ludzie twierdzą, że Włosi jeżdżą źle. Ja się z tym nie zgadzam. Jeżdżą dobrze. Mają po prostu inny styl niż my. Za kierownicą są zdecydowani i bardzo dynamiczni. Parkują i jeżdżą na centymetry. Owszem, ich samochody czasem są poobijane, ale to chyba bardziej wiąże się z ich południowym stylem bycia. Oni po prostu nie zwracają na takie rzeczy uwagi.

W okolicy Rzymu pogoda zaczęła się psuć i co chwilę zaczynało padać. My jednak mieliśmy w planie zajrzeć jeszcze nad morze i na plaże z ciemnym piaskiem. Na szczęście przejaśniło się i plan został zrealizowany.



Wjeżdżając do Rzymu od razu widać, że to ogromna 4 mln metropolia. Nawet w niedzielny wieczór wszędzie tłoczno. Zanim dojechaliśmy do hotelu trzeba było coś zjeść. Knajpa którą wybraliśmy była najgorszym wyborem podczas naszego pobytu. Za 10 euro zjedliśmy odgrzewane w mikrofali spagetti i lasagne z bakłażanem. Spore rozczarowanie.

W Wiecznym Mieście spędziliśmy dwa dni. Spaliśmy w hotelu Pinewood 4*. Bardzo przyjemny i niedaleko do metra. Zależało nam przede wszystkim na tym, ale był bezpieczny parking w cenie.
Długo się zastanawiałem jak zorganizować nasz pobyt, by jak najlepiej wykorzystać czas i jak najwięcej zobaczyć.

Pierwszego dnia wstaliśmy wcześnie rano. Smaczne śniadanie i w drogę. Chwilę po wyjściu z hotelu zaczęło padać (zwiedzanie stolicy w deszczu to chyba nasza tradycja – rok temu w Paryżu też padało). Metrem pojechaliśmy do centrum. Wysiedliśmy na stacji Flaminio przy Piazza del Popolo. To główny plac w mieście. Mnie nie zachwycił. Stamtąd spacerkiem udaliśmy się na Piazza di Spagne na którym znajdują się słynne Schody Hiszpańskie. Niestety mieliśmy pecha, bo schody były w remoncie i nie można było tam wejść. U ich stóp znajduje się niewielka fontanna w kształcie zatopionej do połowy łodzi przez której burty powoli przelewa się woda. Piazza del Spagne usytuowany jest w jednej z najelegantszych dzielnic handlowych w mieście (moja żona momentami była chyba bardziej zachwycona sklepowymi wystawami niż okolicznymi zabytkami).







Dalej szliśmy w kierunku Fontanny di Trevi (po drodze zahaczyliśmy o Piazza Barberini). Niestety również była w remoncie (uroki pobytu poza sezonem). Następnym miejscem jakie mieliśmy w planie był Panteon. Zrobił on chyba na mnie największe wrażenie. Ciężko uwierzyć, że budowla sprzed blisko 2000 lat może tak wspaniale wyglądać. Niedaleko Panteonu znajduje się będący perłą barokowego Rzymu Piazza Novana. Przez plac przelewają się tłumy turystów, ulicznych grajków i artystów. Miejsce ma swój klimat.









Z Piazza Novana spacerkiem, malowniczymi uliczkami poszliśmy na plac Wenecki, przy którym znajduje się Ołtarz Ojczyzny – Pomnik Emanuela II i Grób Nieznanego Żołnierza. Ta potężna budowla z białego marmuru góruje nad Placem Weneckim, robiąc ogromne wrażenie. Przy placu znajduje się wielkie rondo. Bez świateł i pasów. Dalej jest mi ciężko pojąć jak oni się tam odnajdują.





Stamtąd poszliśmy na wzgórze Kapitolińskie, z którego tarasów najlepiej widoczne są ruiny Forum Romanum. Przez prawie 1000 lat stanowiło ono serce cesarstwa rzymskiego. Z tego miejsca to już tylko krok, do chyba najbardziej charakterystycznej budowli w Rzymie. Koloseum nawet poza sezonem jest oblegane przez tłumy turystów. W cieniu areny znajduje się warty obejrzenia łuk Konstantyna i pozostałości po Forum Augusta.









Z okolic Koloseum ulicą G. in Laterano można dojść do średniowiecznego kościoła San Clemente. Miejsce warte zobaczenia. Nieduża, piękna świątynia. Dalej idąc tą ulicą doszliśmy do Bazyliki św. Jana na Lateranie. Jeden z piękniejszych kościołów w Rzymie. Kolejnym i w sumie ostatnim punktem dnia był Kościół Santa Maria Maggiore. Wnętrze zachwyca przepychem. Ołtarz główny kryje relikwiarz z fragmentami żłobka Jezusa. Trafiliśmy akurat podczas uroczystości. Tłumy wiernych nagradzały oklaskami wchodzące pojedynczo do kościoła zakonnice.



Po tym około godziny 16 poszliśmy na obiad. Nie polecam menu turistico. Jest stosunkowo drogie, a zrobione typowo pod turystów. Niewiele ma wspólnego z włoskim jedzeniem. Pozostałą część dnia postanowiliśmy spędzić na odpoczynku w okolicy Koloseum. Chcieliśmy poczekać do zmroku, by zobaczyć jak pięknie wyglądają starożytne budowle w nocy. Było warto. Pierwszego dnia przeszliśmy blisko 30 km. Sporo, jednak nogi same niosły.

Na dzień drugi głównym naszym celem był Watykan. Z hotelu wyszliśmy po 8. Metrem pojechaliśmy na stację Ottaviano. W okolicy Placu Św. Piotra, pełno było tzw. naganiaczy, którzy próbowali wcisnąć nam np. zwiedzanie Bazyliki Św. Piotra za kilkanaście euro, gdzie wejście jest darmowe. Warto jest przyjechać wcześnie rano. Nie ma jeszcze zbyt dużo ludzi. Około południa kolejka do bazyliki była ze trzy razy dłuższa niż rano. Zarówno plac jak i bazylika są bardzo piękne i na pewno trzeba je odwiedzić. Muzea Watykańskie odpuściliśmy sobie. Realnie patrząc trzeba tam poświęcić dobre pół dnia.







Przy murach najmniejszego państwa świata znajduje się chyba najlepsza lodziarnia w Rzymie – Old Bridge. Wspaniałe włoskie lody (porcja 2 euro).



Z Watykanu poszliśmy w kierunku Tybru, przy którym zobaczyć można Zamek Świętego Anioła. Pierwsze mury tej potężnej fortecy powstały ok. 130 r n.e.



Stamtąd poszliśmy coś zjeść w kierunku Piazza Novana, będącego po drugiej stronie rzeki. Spotkany na ulicy turysta polecił nam pizzerię Dal Piano przy via di Parione 34. Jest to uliczka w okolicy Piazza Novana. Zjadłem tam chyba najlepszą pizze w życiu na super cienkim cieście. Szczerze polecam to miejsce. Za dwie pizze zapłaciliśmy 13 euro. Zaletą krajów śródziemnomorskich (a przede wszystkim Włoch) jest to, że wszyscy ludzie są szczęśliwi i uśmiechnięci (przynajmniej na pierwszy rzut oka). Wchodząc do knajpki kelner krzyczy głośno „buongiorno!” i z szerokim uśmiechem zaprasza do stolika. Ludzie siedzą i żywiołowo dyskutują. Nikt się nigdzie nie spieszy. Chyba właśnie tego najbardziej zazdroszczę południowcom.



Po sytym obiedzie, przyszedł czas, by zbierać się do powrotu. Do przejechania mieliśmy ponad 420 km. Po drodze oczywiście piękne widoki. Nie śpieszyło się nam, bo samolot do Modlina mieliśmy dopiero rano o 8.45. Na lotnisko w Bolonii dojechaliśmy późno w nocy. Łącznie podczas tych kilku dni przejechaliśmy 950 km.

„Włochy – bella Italia, kraj słońca i piękna, zamieszkiwany przez pogodnych i życzliwych ludzi...” Owszem. To hasło z folderu reklamowego. Jednak wystarczy spędzić tam choćby krótki urlop, by przekonać się, że Italia oferuje wszystko co piszą o niej w książkach. Wspaniały kraj!

Dodaj Komentarz

Komentarze (2)

margarites 10 listopada 2015 09:26 Odpowiedz
Wspaniale intensywnie wykorzystaliście te trzy dni:-) Trochę współczuję deszczowej pogody, no ale to też musiało mieć swój urok - najważniejsze, że pechowe zdarzenia Was nie zniechęciły, ani w niczym nie przeszkodziły :-) Świetne, że wspominasz o tamtejszych cenach:-) Super zdjęcia i opis, pozdrawiam!
krystoferson112 11 listopada 2015 11:56 Odpowiedz
Uwielbiam taki styl pisania relacji z podróży w tym wtrącanie wątków kulinarnych, gdy by jeszcze coś dla Lager Boys to był by ideał. hehe... Super relacja, jeździjcie i opisujcie.